poniedziałek, 24 grudnia 2012

To był ładny kamień...

Moja matka właśnie weszła do pokoju, żeby pochwalić się jak przerobiła kamień, który kiedyś zabrałem z plaży, na "zdekupażowany" przycisk do papieru.

To był naprawdę ładny kamień. Może nie miał jakiejś konkretnej formy, wyglądał jak rzucona na podłogę miękka plastelina, ale kolor, to było coś. Wyglądał jak model wzgórza z liniami oznaczającymi wysokości. Takie słoje. Generalnie był szary, z jasnymi akcentami. A teraz jest kurwa kremowy, błyszczący i gapi się z niego jakaś dziewiętnastowieczna babka w kapeluszu. Ech...

Oczywiście większość uzna to za błahą rzecz i przejdzie nad tym obojętnie, ale ja myślę, że to dużo mówi o naturze ludzkiej. Bo my nie potrafimy uszanować i zachwycić się naturą. I nie mówię tu o jakimś sztucznym "O mój boże, jedźmy w góry i zachwycajmy się pięknem przyrody", ale dlaczego do licha ciągle myślę o wyjeździe nad jezioro, jako czymś co pomogłoby uporządkować mi moje życie. Albo na pustynię (ok, akurat pustynię wziąłem z "25. godziny", ale to wciąż natura!).

A mama przerobiła kamień. Czy kamień może być ładniejszy? Czy jest jakiś sposób, by z czegoś co natura tworzyła ile? setki? tysiące? dziesiątki tysięcy lat? Zrobić coś ładnego? No moim zdaniem nie. Ale my ciągle to robimy. Bierzemy las, wycinamy go, stawiamy miasto. Bierzemy pustynię, budujemy na niej Las Vegas. W końcu zaczniemy brać nasze miasta i budować na nich wyższe miasta, bo zabraknie nam naturalnej przestrzeni, a gdzieś trzeba będzie upchać tych ludzi.

Nie wiem o czym chciałem napisać ten wpis. Po prostu uważam, że to był naprawdę wyjątkowo ładny kamień...

wtorek, 6 listopada 2012

"Moje myślenie jest dość subiektywne"

Co dają ludziom studia? Po co w ogóle iść na studia? Niektórzy raczej nie powinni, bo ewidentnie nie ma to większego sensu.

Można pomyśleć, że nawet jeśli studia nie są naszym wyborem, ze względu na perspektywę przyszłej pracy, to chociaż stawiamy sobie na nich za cel poszerzenie naszych horyzontów myślowych.
Ok. Co jednak z tymi ludźmi, którzy ewidentnie mają problem z horyzontami. Otóż tacy ludzie dostają nowy zasób słów, cały słownik. I równoważą to z inteligencją. Myślą, że są światli, objawieni czy co tam jeszcze. I potem piszę w toalecie, że smród jest immanentną cechą kibla. Albo w odpowiedzi na postawione na drzwiach pytanie "Is this real life" odpowiadają:

"or us projection in us minds
projection different reality
in understandly for us frames"

Wiem o co chodziło autorowi tych słów, ale co z tego, skoro posługuje się on językiem, którego zasad ewidentnie nie opanował, do mówienia o rzeczach, o których nie ma nic ciekawego do powiedzenia.

Poza tym nasuwają mi się wątpliwości co do sensu studiowania, kiedy siedząc przy stoliku, słyszę rozmowę dziewczyn ze stolika obok, przechodzącą od seksu do stwierdzenia "Moje myślenie jest dość subiektywne". Naprawdę? NAPRAWDĘ?! Szkoda słów...

sobota, 3 listopada 2012

Dobry stan

Lubimy to robić - rozpierdalać świat wokół siebie.
Lubimy niszczyć, burzyć, czy choćby tłuc i nie bardzo obchodzą nas konsekwencje. Fajnie by było, gdyby ich nie było... niewidzialne pieniądze.

Lubimy też tworzyć, ale jest to o wiele trudniejsze. Zajmuje więcej czasu. Ale daje też więcej satysfakcji. Destrukcja to chwilowa przyjemność. Dzieło... to coś znacznie więcej.

Ciekawe z czego to wynika. Ta radość z burzenia. To "wow" kiedy coś się spektakularnie niszczy. Zawala. Burzy. Rozlatuje na kawałki. Z ludzkiej skłonności do auto(i nie tylko) destrukcji?

Co sprowadza mnie do najważniejszego pytania...

...czy ja się dzisiaj wyspałem?

czwartek, 1 listopada 2012

Powrócony

Oto jestem, w miejscu, z którego pochodzę.
I chodź otoczenie się zmieniło, to mam wrażenie jakbym nigdzie nie wyjeżdżał.
Mam co prawda swój pokój, ale tak jak w Poznaniu, śmieci zaczynają tworzyć piramidę, czekając na łaskawe wyrzucenie.
Żeby zjeść, muszę najpierw umyć patelnię, która stoi gdzieś brudna.
I chodź wiem, że tak powinno być, to nie tego oczekiwałbym od domu.
To pewnie naiwne i wciąż mocno dziecinne, ale myślałbym, że będą mnie witać jak syna marnotrawnego. Jak to zrobili przyjaciele. Wielki krzyk, papieros wysunięty w moją stronę, ogień.

Skoro nawet rozmowy w drugim pokoju są takie same jak w akademiku (a raczej w akademiku, takie jak tutaj... "Tak kochanie", "Oczywiście", "Ja też cię kocham" [nie byłoby to takie nieznośne, gdyby nie ton zakochanego dwunastolatka]), to zastanawiam się... czy naprawdę jest po co wracać?

czwartek, 25 października 2012

Jestem wrakiem

Czym jest upadek?
Czy to chwilowa niedyspozycja czy dłuższy zjazd po równi pochyłej?

Nisko było. Nisko.

To uczucie, gdy wiesz, że ludzie na ciebie patrzą i myślą sobie "och, jak nisko upadł", albo pouczają swoje dzieci "Widzisz Jasiu? Nie bądź taki". Przykre.

Z drugiej strony, coś takiego pomaga zrozumieć rzeczywistość. Smutna to wiedza, którą nabywamy.

sobota, 13 października 2012

Co za popierdolony dzień

Poszedł spać jako człowiek. Obudził się jako zombie. W pierwszym odruchu przetrwania podszedł do lodówki. Kanapka z szynką, to mogło podtrzymać jego egzystencję przez najbliższych kilka godzin. Mleko? Czemu nie.

Poczuł potrzebę dymu, więc udał się na schody. Odpalając papierosa zastanawiał się dlaczego ma brodę. Zombie z brodą. Resztka mózgu podpowiadała mu, że coś w tej bajce nie gra, ale szybko została uciszona przez zombiczą naturę co raz głośniej wołającą o mózg. Czyjś mózg. Schodząc ze stopnia spojrzał w przyszłość, w której zobaczył siebie siedzącego przy barze w akademikowym klubie i pijącego coś co nie obciążało zbytnio jego sakiewki, a jednocześnie podnosiło poziom alkoholu w jego krwi.

Przekręcił klucz i wszedł do pokoju. Głos z korytarza powiedział "kawa". Tak, kawa to byłby dobry pomysł. Niestety, była ona poza jego zasięgiem. Usiadł z powrotem na łóżku, czekając na nieuniknioną przyszłość.



Co za popierdolony dzień... nawet nie do końca "dzień-po".

The name is Bond. James Bond.

"Nie masz życia" to bardzo interesujące zdanie. Słyszymy je bardzo często. Najczęściej słyszą je ci, którzy lubią sobie pograć. Albo zarwać nockę budując monumentalne budynki w MineCrafcie. Zwrot ten jest jednak często nadużywany. Mimo tej świadomości czy możemy powiedzieć, że osoba, która budzi swojego współlokatora o 10 rano w sobotę zapachem jajecznicy i buczeniem wiatraka od kompa, bo nakurwia sobie w World of Tanks ma życie? NO CHYBA KURWA NIE. JA PIERDOLE, 10 RANO. W SOBOTĘ. JA ROZUMIEM, ŻE WRACANIE DO AKADEMIKA O 5, NIE JEST SZCZYTEM NORMALNOŚCI, ALE KURWA 10 RANO. W SOBOTĘ?!?! ŻEBY POLECIEĆ KLASYKIEM: "HOW DARE YOU?!".


Co do samego wracania o 5. Maraton z Bondem był bardzo spoko, Bond to jest klasa. Wychodzisz po każdym filmie i chcesz być taki jak Bond. Ten styl. Ten high-life. Jako, że mam teraz bilet z enemefu, to będę się częściej wybierał na takie maratony... POD WARUNKIEM, ŻE NIE OBUDZĘ SIĘ PO CZTERECH GODZINACH DLA WORLD OF TANKS. NO KURWA.

wtorek, 2 października 2012

Jestem kucharzem

Przeżył orgazm kupek smakowych, gdy ciepły posiłek wreszcie znalazł się w jego ustach. Nie jadł nic od 9 godzin. To długo. Stanowczo za długo. Sypki ryż i ciągnący się z kurczaka ser zasilały jego żołądek...

[Pascal]
Dzisiaj nauczymy się jak ugotować kuhczaka po hawajsku. Potrzebne są nam:
- filety z piehsi kuczaka
- żółty seh (najlepiej w plasthach, ale kostka też się nada. Polecam goudę smakovity z Biedhonki)
- ananas z puszki
- hyż długoziahnisty (lub jakikowiek inny dodatek. Ja osobiścię phrefehruję hyż)
- oliwa (ale jeśli jesteś studentem mieszkającym w akademiku, to masło hównież da hadę)

Zaczynamy od hyżu, ponieważ zagotowanie się wody thochę twa i w czasie, gdy hyż będzie się gotował, zaczniemy przyrządzanie kuhczaka.

Kuhczaka należy hozkhoić wzdłuż ścięgien, żeby miał jak największą powierzchnię. Hozbijanie kuhczaka niszczy mięso, a hościnając można uzyskać naprawdę delikatnego kuhczaka.
Z wrzuceniem mięsa na patelnię czekamy do zagotowania się wody na hyż. Wtedy mamy jakieś 15 minut, któhe powinno nam w zupełności wystahczyć. Kuhczaka można paniehować, jednak przepis, któhy ja podaję, to wehsja uboższa, do pełniejszego wykorzystania phoduktów. Kuhczaka podsmażamy nohmalnie, a gdy już będzie ładnie ścięty i zostanie nam tylko kilka minut smażenia, kładziemy na każdym kawałku plastehek ananasa i przykhywamy go żółtym sehem. Patelnię najlepiej przykhyć, wtedy żółty seh się hozpuści oblewając naszego kuhczaka i tworząc z nim i ananasem spójną całość.
Najpiehw nakładamy na tależ hyż, a dopierho później kuhczaka, żebyśmy mieli czym polać hyż. Jeśli ktoś pheferhuje sałatę czy pomidoha, to oczywiście można je podać.

Smacznego!

niedziela, 30 września 2012

Jestem studentem

Patrząc na cennik, zastanawiał się czy 6,50 to dużo za naleśnika z mięsem i warzywami i czy porcja będzie dostatecznie duża by mógł się nią najeść.

Odpowiedzi brzmiały kolejno:
1. chyba nie
2. chciałbyś...

Ciepło w żołądku promieniowało na całe ciało, dając Pawłowi kilka dodatkowych godzin, zanim znów poczuje głód. Szedł. Szedł daleko. Kilka kilometrów później wsiadł już do tramwaju by wrócić do swojego akademika, na obiad, którym miały być kanapki z szynką, popijane złotym kurczakiem vifona.



Dni jakoś szybko mijają. Nie wiem, może tylko mi się tak wydaje. Wstałem o 9, jest już 17. Zrobiliśmy dzisiaj z 12 kilometrów, a dzień się jeszcze nie skończył. Może nie mam pieniędzy w portfelu, ale to naprawdę dobry deal, jeśli zbieram doświadczenia i miłe wspomnienia. 18 godzin temu poznałem epic sax chick.

A co ty możesz powiedzieć o swoim dniu?

czwartek, 27 września 2012

Jestem bogaczem

I tak o to Paweł wyruszył w swoją podróż ku nieznanemu w wagonie drugiej klasy, który jednak sprawiał wrażenie bardziej komfortowego niż ten pierwszej (nota bene widzianego przez szklane drzwi).

Zostawiał za sobą wszystko. Dom, znajomych, dziewczynę (nie płacz, kiedy odjadę ;)). Wiedział, że będzie do nich wracał, ale wiedział też, że będzie to powrót na innych zasadach niż dotychczas.

Siedząc samotnie w wagonie, patrząc na torby Mary Kay należące do pani siedzącej po przekątnej (nie dadzą mi odejść) i zastanawiając się czy zdąży napisać chociaż zarys opowiadania przed Poznaniem Głównym, Paweł rozpoczął nowy etap swojego życia.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Paweł czemu nic nie piszesz?

Są takie momenty, gdy uczymy się czegoś o życiu. Nabywamy jakąś umiejętność czy odkrywamy jakąś "objawioną" prawdę. I po tym momencie nasze życie jest już trochę inne.

Ja, co można było zaobserwować w moich wpisach, bardzo dużo uwagi poświęcałem postrzeganiu. Innych, siebie. Powracającym motywem było, i jest w sumie nadal, "o czym mówić, żeby rozmowa miała sens". Tak jak ja wymagam od innych, czy to będąc świadkiem czy też żywym uczestnikiem rozmowy, żeby swoimi wypowiedziami nie robili z siebie idiotów, tak i ja staram się oszczędzać innym takich odczuć.

Najgorsze, bo nieświadome i niezrozumiałe wyjście na idiotę, to staranie się rozmawiać o sprawach "mądrych" i "życiowych". I tu dochodzimy do sedna. W pewnym momencie, po wylaniu morza wpisów, traktujących o różnych dziedzinach życia, doszedłem do wniosku, że warto zachowywać, niektóre przynajmniej, z tych przemyśleń dla siebie. Od tego czasu mam problem, żeby wyprodukować tu coś, czego w trakcie pisania nie uznam za niepotrzebne.

Chciałbym o sobie myśleć jako o osobie inteligentnej. Lubię tak o sobie myśleć. Ale na takie miano trzeba sobie zapracować. Nie wystarczy rozmawiając z kimś powiedzieć "spoko, dogadamy się, bo inteligentni ludzie się dogadują", bo co jeśli w oczach, tej drugiej osoby nie jesteś inteligentny/a, albo gorzej, nie ma ona wyrobionego zdania na twój temat, a takim obwieszczeniem przedstawiasz się jako osoba pyszna, przekonana o swoim statusie umysłowym, co nie działa na twoją korzyść, bo osoba mądra (według mnie) wątpi.

Żal mi trochę ludzi, którzy podejmują się rozmów na "ambitne" tematy, mając znikomą, bądź zerową wiedzę. To tak jakby rozmawiać o książkach, nie wykraczając poza tytuły obecne na empikowej półce "bestsellery". Czasem lepiej zamilknąć, niż zacząć pieprzyć nawet jeśli według nas, te głupoty są bardzo na poziomie i w ogóle mądrze gadam, polać mi.

Temat: "Czy historia potoczyłaby się podobnie? Czy w losach ludzi obecne byłyby wojny, wynalazki i podboje, gdyby zresetować system i jeszcze raz rozpocząć życie na ziemi?" nie jest wbrew pozorom tematem na ambitną rozmowę. Jest to raczej przelotna myśl, która może nam zaświtać w przerwie między lekturą Kurta Vonneguta, a wieczornym pasmem wiadomości. Chwile później przychodzi odpowiedź. Koniec. O czym tu rozmawiać?

Zdaję sobie sprawę, że mogę kopać sobie grób. Że powyższy wpis może być takim "pseudo-inteligentnym" wywodem, który powinienem zatrzymać dla siebie. Chciałem jednak wyjaśnić pewną przejawiającą się tu pustkę, a może i wzbudzić w niektórych jakąś refleksję. Może mi wyszło. Może nie. Czasem, gdy chcemy się czymś podzielić z innymi, warto to zachować dla siebie. Czasem, gdy coś trzymamy dla siebie, warto się tym podzielić z innymi.



















































~Paulo Coelho

sobota, 18 sierpnia 2012

Po złym dniu, przychodzi następny :)

Byłem tu wczoraj. Mało wejść i nic się nie dzieje. Zygmunt zapytał mnie czy mam coś ciekawego do powiedzenia. Chyba mam, ale próbuję to przekuwać w inne tworzywa.

Dziękuję Zygmuntowi za krótkie konwersacje. W prostych słowach potrafi człowieka podnieść na duchu.

To ważne, bo odnoszę wrażenie, że nie potrafimy rozmawiać. Nawet jeśli do siebie mówimy, to często nie bardzo nas interesuje słuchanie. Nawet jeśli słyszymy, to droga od ucha do przyjęcia i zrozumienia jest długa, kręta i mało czemu udaje się ją przejść.

Wydaje mi się, że ostatnio wielu z nas upada. Jasne, po upadku trzeba się podnieść i wyciągnąć z tego taką naukę, żeby nie powtórzyć dołu... ale chyba się oddalamy. Od siebie.
Upadki, problemy w komunikacji. Ja wyjeżdżam, więc moje relacje to zupełnie inna bajka i inaczej trzeba będzie je rozpatrywać. Ale wy zostajecie, dojdą nowi znajomi, zostaną znane twarze. Szlifujcie komunikację, bo im jesteśmy starsi, tym trudniej nam komuś zaufać. A wymienienie towarzystwa nie będzie najlepszym rozwiązaniem.

czwartek, 26 lipca 2012

Previously on "iliketrainz"...

I druga myśl.
Nie lubię bylejakości. Może powodem, dla którego tak wszystko hejtuje...my, jest fakt, że wkurza nas bezpłciowość ludzi, których spotykamy. A może fakt, że widzimy jak pewne rzeczy, mogłyby być lepsze, gdyby ludzie myśleli.

Wszystkie moje świadomie podejmowane działania są próbą bycia jakimś. Chciałbym być lubiany. Naprawdę bym chciał. Jeśli jednak kosztem bycia lubianym, byłoby bycie neutralnym, albo mniej wyrazistym... to nie jest to cena, którą chcę zapłacić.

Hank hates you all

Przeczytałbym coś... ale nie poszedłem do biblioteki. Dammit.

Pamiętacie taki serial jak "Californication"? Pamiętacie taką książkę jak "God Hates Us All"?
Taka książka istnieje naprawdę. Nie jest tak obszerna, nie nazwałbym jej też arcydziełem. Coś w niej jednak było, skoro minął tydzień, a ona wciąż wraca. Może za miesiąc przestanie, kto wie. Może to dlatego, że dobrze wypełniała czas. Może to dlatego, że nie rozumiałem wszystkich słów, bo czytałem wersję angielską. :)
Kto wie. Książka... sympatyczna i cieszę się, że mam ją na półce. Nie tylko dlatego, że dobrze wygląda. Może kiedyś zajrzę do niej jeszcze raz.

Nie jest przyjemnym uczuciem, gdy ktoś zrywa kontakt. To tak jakby... wyobraźmy sobie relację jak roślinkę, którą sadzimy sobie na ciele. Przyjmijmy, że jest to możliwe... chociaż chyba jest. W każdym razie, relacja się pogłębia, roślinka zapuszcza korzenie...
Moment zerwania kontaktu, powiedzenia "koniec", to wyrwanie roślinki. Razem z korzeniami. A co zostaje, gdy wyrwie się roślinkę z korzeniami? Dziuuuura. Zanim dziura się zasklepi, coś tam powpada... śmieci jakieś, brud, kurz... Niefajnie żyć z dziurą.

"I'm telling you this because I want you to know the truth"

poniedziałek, 16 lipca 2012

Nowhere to go

Mam gdzieś gotowy wpis. Wiem nawet gdzie. Problem z tym miejscem jest taki, że trzeba przenosić słowa. A na to już nie bardzo mam ochotę.

Nie ma dokąd iść. Nawet w internecie. Przeglądam najczęściej odwiedzane strony, a tam nic nowego.

Dziwnie tak. Wrócić do miasta, które cię wychowało. Ciekawe jak to jest przyjechać tu z innego miasta. Jakie jest pierwsze wrażenie?

Dziwnie, bo chociaż moja nieobecność była krótka, to jakoś zaburzyła mój tryb. Z jednej strony szukasz miejsca, w którym czujesz się bezpiecznie i do którego możesz wracać. Z drugiej chcesz się wyrwać. Trudno to pogodzić. Bardzo.

Próbuję stworzyć coś co będzie miało ręce i nogi i co nada mi sens. Wiem, że to zła kolejność. To ja powinienem nadawać sens. Mam jednak wrażenie, że to może zadziałać tylko w odwrotną stronę. Podświadomość? Nie wiem. Trzeba spróbować.

czwartek, 5 lipca 2012

A już chciałem zawieszać...

Wszyscy mamy tyle do powiedzenia. Co gorsza, każdy z nas myśli, że to co chcemy powiedzieć, jest bardzo ciekawe. Tymczasem, gdyby nasze rozmowy dać do posłuchania komuś z zewnątrz, osobie, która nas w ogóle nie zna, mogłoby się niestety okazać, że jesteśmy w bardzo dużym błędzie.

Ale nie dajemy, tylko mówimy. O tym co się nam zdarzyło wczoraj, jaką to sytuację mieliśmy kiedy jechaliśmy autobusem czy byliśmy na mieście, jak to ktoś nas wkurza, albo jaki to jest taki czy nijaki. Tak wiele słów, tak mało wartościowej treści.

Zdaję sobie sprawę, że mogę być ofiarą swoich słów. Prowadzę bloga. Zostawiłem tu tysiące wyrazów... problem w nadmiernej gadatliwości jest taki, że po zlustrowaniu swoich wypowiedzi, może się okazać, że 3/4 z treści, jest, za przeproszeniem, gówno warta. Myślę, że świetnie rozumieją to ludzie, którzy prowadzą blogi, albo pamiętniki... albo nawet piszą opowiadania czy wiersze. Patrzysz na coś co jest owocem Twojej głowy sprzed iluś lat, czy nawet miesięcy i nie rozumiesz autora. Nie rozumiesz, jak autor mógł tak postrzegać świat. Co on w tym widział ciekawego?

Kolejna prawda wynikająca z przysłuchiwania się ludzkim rozmowom jest taka, że ludzie są dwulicowi. Nie ma co się zapierać, sam się do tego przyznaję. To, że ktoś z tobą rozmawia i traktuje jak kolegę czy koleżankę, nie znaczy, że kiedy nie ma cię w pobliżu, nie wymienia twoich wad, nie narzeka na to jaką osobą jesteś. Wszyscy tak robimy. Świadomie, bądź nie, wszyscy tak robimy.

Rzecz w tym, żeby mieć osoby, o których nie będzie się chciało, albo po prostu nie będzie się miało co złego powiedzieć. Z tym drugim to akurat graniczy z niemożliwością. U każdego można znaleźć wady... rzecz w tym, żeby nie rzucały się one w oczy i żeby nie było po co szukać. Ale ile ja znam takich osób... jedną? dwie? Zdaję sobie sprawę, że za moimi plecami też możecie narzekać na to jaki jestem. Wiem, że takie sytuacje mają miejsce, bo niektórzy nie mogli się powstrzymać, żeby zostawić to za moimi plecami. I nawet, jeśli teraz z tymi niektórymi jest neutralnie, to i tak wiem, że mogą żywić urazę. A skoro oni, to inni też.

Nikogo nie obwiniam, sam siebie często wkurzam swoim zachowaniem. Trochę też boli mnie to, że obgaduję ludzi, bo w jakiś sposób, w jakiejś dziedzinie życia czuję się od nich lepszy. Nie jestem z tego dumny i jest to jedna z cech, które mnie w sobie denerwują. Nie będę jednak nikogo przepraszał, bo co to za przeprosiny, które nie zapowiadają poprawy. A nie sądzę, żeby to się miało zmienić... możesz mieć tylko nadzieję, że jesteś wśród tych dwóch osób :]

wtorek, 26 czerwca 2012

Nocne rozdrażnienie

Dwie godziny już próbuję zasnąć.
Toczę się z jednego boku tego łóżka na drugi i nic. I kurwa nic. Musiałem się tak kurwa rozregulować no... ja pieprze.

Dlaczego akurat w nocy mój umysł musi tak błądzić. Nie myśl tyle gnojku, odpocznij! ;(

I chuj. Wstanę, będę nie wyspany... argh%$@$^!&*(&(~

Czy, żeby w końcu skończyć jakiś film znowu muszę wziąć max 3 osoby, o których wiem, że przyjdą i nakręcić go w jeden dzień? Chyba tak...

wtorek, 19 czerwca 2012

Ciąg myślowy

Zastanawiam się jak ludzie, którzy przeczytali wiele książek w swoim życiu, mogli pozostać prości. Dlaczego ich rozmowy, są rozmowami o rzeczach oczywistych, albo nudnych codziennościach? I to nie niektóre rozmowy, ale w ten potok słów jest płytki i nie widać, żeby w którymś momencie się pogłębiał.

Czego to jest kwestia? Książek? Jasne, że czytając Harlequiny raczej nie zwiększa się nasza świadomość świata, ani nie usprawnia się zdolność do refleksji, ale po przeczytaniu wszystkich lektur szkolnych chyba powinno coś zaiskrzyć?

Czy może nie? Czy można jakoś stanąć obok objawienia i pozwolić mu przejść bokiem? Świadomie czy nieświadomie? No dobrze, ale wtedy chyba nie sięga się po książki. Bo jaki sens czytać książkę, jeśli nie ma się zamiaru czegoś z niej wyciągnąć...

A może to kwestia nastawienia? Z doświadczenia wiem, że lepiej mi się czytało książki, na które czekałem, żeby je przeczytać. "Zbrodnia i kara", "Jądro ciemności", "Dżuma". Czekałem aż będą moim zadaniem domowym i faktycznie były to lektury, z których wyciągnąłem najwięcej. Czy to znaczy, że ludzie, którzy mają płytkie rozmowy nie oczekują? Płyną z prądem? O co tu chodzi?

Nie rozumiem.

piątek, 15 czerwca 2012

O dobrym siusiaku

Jaka piękna strona, mmmmm... taka biała i kształtna. Mam ochotę delikatnie muskać ją słowami, a potem postawić na niej kropkę. O tak.

Czy dzisiaj jest dobry dzień na czytanie? Od cholera wie, jak długiego czasu nie byłem w stanie zebrać się do poczytania. Czy dzisiaj jest moment by przerwać ten impas i skończyć rozpoczęte lektury?
A może zacząć kolejne opowiadanie? Czuję wenę, wena all aroud me.

Jeśli nie czytaliście mojego ostatniego opowiadania, to zapraszam, można to zrobić tutaj

A może skończę jakiś film... a może wyjdę, a może mecz... a może kurwa pościelę to łóżko.

"- K**** o czym myślisz?
- O dobrym siusiaku :3"

Tak się rodzą legendy.

piątek, 8 czerwca 2012

Nudne sceny się wycina

Gdyby ktoś chciał, żeby jego życie było bardzo filmowe, musiałby wyciąć ze swojego życia wszystkie nieciekawe momenty... a przynajmniej te, w których nic się nie dzieje. Kiedyś reżyserzy nie pokazywali nam pobytu bohaterów w łazienkach (chyba że rozgrywała się tam scena miłosna), jedzenia posiłków (chyba że jedli rozmawiając o czymś ważnym), ani innych, rutynowych czynności. Filmy są ciekawe, bo bohater ma w nich jakiś cel, do którego dąży. Jego życie kręci się wokół jakiegoś zadania.

Teraz trochę odpuszczono. Poza filmami, w których to oglądamy jak facet ścina drzewo, jedzie do miasta, wraca z miasta i znowu ścina drzewo, a w międzyczasie coś tam je, mamy też sikających bohaterów (wystarczy obejrzeć jeden z odcinków Californication)...

O czym ja kurwa piszę? o.O

Kiedy sobie myślałem, żeby napisać to co napisałem, to myślałem, że mam w tym jakiś cel... że nie będzie to kolejna niewiele wnosząca notka. A tu taki siusiak. dobry :) Napisałem o dobrym siusiaku ;)

Paweł lamusie, poświęć dzisiejszą noc i dokończ to pieprzone opowiadanie, które wyżera ci rozum. Potem je najwyżej milion razy poprawisz. Spoko, spoko.

Words... don't come easy, to me.

czwartek, 7 czerwca 2012

Tytuł powinien być chwytliwy

Mijające dni, zbliżający się deadline, jakaś wizja i brak pomysłu jak przelać ją na... coś co mogłoby być papierem, gdyby drukarka funkcjonowała.

Stuk, stuk, stuk... lubię ten dźwięk, ale jakoś nie potrafię się wpasować w te wytyczne. Ba... i bez wytycznych nie mogę się wpasować. Piszę i nie kończę, bo gówno, które potem okazuje się być fajne.
To jest najgorsze. Nie lubię siebie za to... za zbyt szybkie określanie czy coś jest dobre czy nie... a raczej za zbyt szybkie orzekanie, że jest złe.

Mści się to na mnie, oj mści... i przy robieniu filmów i przy pisaniu. Niech cię szlag, przeszły-przyszły Pawle.

Stworzyłem sobie szkielet w nadziei, że będę w stanie go skorygować i wypełnić mięśniami... nie wiem czy starczy miejsca na skórę.

Dlaczego szkoła zniechęciła nas do poezji? Nasze codzienne dialogi są bardziej poetyckie niż nam się wydaje. Patrzcie na Gota i jego "po stokroć" dręczenie telefonu.

Leżą dookoła ksiązki, których nie czytam... i dlaczego, pytam, dlaczego chce mi się robić coś konstruktywnego dopiero, gdy zapadnie zmrok... Poproszę oświetlenie z późnej zimy na jakiś tydzień, ale zostańmy przy tej temperaturze.

wtorek, 5 czerwca 2012

Wybaczcie, będę trochę śmiecił

Parująca herbata przypomina mi o tym, że czas upływa... a wena stygnie... czy jakoś tak.

Dzieci, dzieci... dzieci schodzące poniżej gruntu... Jaś i Małgosia szli do chaty na kurzej łapce, ale ktoś tam spotkał Bazyliszka w podziemiach... nowy potwór? Dwójka czy więcej? Może połowę uśmiercę...

ciszej Zakk, ciszej...

herbato pomóż...

...czy ja naprawdę muszę to wszystko pisać... tak panie, wtedy łatwiej ci przejść do właściwego pisania... aha.

Tak bardzo od dupy strony

Blah, blah, blah... piszę, żeby wprowadzić się w twórczy trans, podczas gdy czekam aż zagotuje się woda na mój ryż.
Jedzenie, po co nam one... tylko rozprasza, trzeba je robić... ech...

Okej... zjawisko, którego nie rozumiem. Fani Miszcza Painta, skąd się oni biorą o.O Dodaje tam rzadko (ale jak już, to konkretnie B-)), reklamy praktycznie żadnej... poczta pantoflowa?
Jak wy mnie znajdujecie ludzie? Co was ciągnie... mityczne siły...

Przepraszam, za nieskładność i niską wartość merytoryczną ostatnich wpisów, ale próbuję się skupiać na innych, bardziej... wymownych? namacalnych? formach twórczych...
bądźcie cierpliwi... dobre posty pewnego dnia nadejdą... ale jeszcze nie dzisiaj.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Gdzieś pomiędzy nicością, a popcornem

Dzień dobry, złapałem slow-motion.
Nie wiem czy to efekt kaca (czego?) czy spania w dzień, ale mam uczucie, że albo stracę dzisiaj, albo zrobię coś wielkiego (chyba kupę czaisz...).

Jak wygląda człowiek, który coś robi? Często się jakoś wyróżnia. Zapuszczę sobie brodę jak Iron&Wine, albo Fitzsimons i będę nakurwiał po mieście :D (edytujący Fiyo: cholera, nie pamiętam robienia tej emotki)

A ludzie będą patrzeć i mówić...
-Pa, ten coś robi
-Ta, w koszuli popina, pewnie pisarz

I wreszcie zrozumiałem co miał na myśli Lech Roch, kiedy mówił "na rowerze samochodem" - "Co kurwa Corsa zajebista nie?"

niedziela, 27 maja 2012

Znowu... cholera, znowu...

Znacie ten moment kiedy macie naprawdę przyjemny sen i nagle w kulminacyjnym momencie, budzi was jakiś hałas, albo gorzej, budzik, który sami nastawiliście?
Ja też.
...kurwa mać.

Dlaczego tak się dzieje... dlaczego... i czemu nie można wrócić do przerwanego snu :( Nawet jeśli czasem uda się wrócić do podobnej rzeczywistości, to to nigdy nie jest to samo, bo już sami zasugerowaliśmy co to ma być... no cholera...

Czy to moje życie jest takie sobie, że ten sen wydawał mi się taki super, czy ten sen był po prostu taki super... możliwe, że oba :)

Śnie nadchodzę!

wtorek, 22 maja 2012

Kim ja jestem? Kiedy to napisałem?! :D

Mum jechał sobie samochodem. Spiker radiowy informował go o sytuacji na drodze, pogodzie na jutro i wynikach wczorajszego losowania lotto, ale wszystko to jakoś nie miało dla niego większego znaczenia. Był studentem. W zasadzie dopiero miał nim być. Złożył papiery do kilku uczelni i czekał na odpowiedź. W zasadzie powinien czekać, ale zamiast tego rozjeżdżał kolejne kałuże w nierównej drodze. Miał ochotę na dżem. Dżem był zresztą celem jego podróży. Wychodząc z domu Mum powiedział do matki:

-Mamo, jadę po dżem – po czym zabrał ze skrzyneczki wiszącej na ścianie kluczyki do samochodu i wyszedł. Mama Muma nie wzięła go powaznie. Czasem brał jej samochód, żeby się przejechać, albo podwieźć kolegów. Jakież będzie jej zdziwienie kiedy dowie się, że jej zielony fiat punto był widziany na granicy niemiecko francuskiej, gdzie zwrócił na siebie uwagę, nagimi cyckami dziewczyny, siedzącej na miejscu pasażera. Dziewczyna nie ukrywała swojej nagości. Jeśli mamy być szczegółowi, to w zasadzie machała nimi przez okno. No cóż...

Mum wyłączył wycieraczki. Właśnie wyjechał z obszaru nikczemnej działalności czarnych chmur, przez co należy rozumieć strefę, w której padał deszcz. Spojrzał na kontrolki. Połowa baku, gdzieś dojedzie... zabrał trochę pieniądzów, jeśli znajdzie jakąś stację to dotankuje.

-Czy wziąłem dowód rejestracyjny? - Mum otworzył schowek. Wypadły z niego chusteczki do nosa, jakieś kremy... żadnych papierosów.

-Nie pojarasz sobie Mum – powiedział sam do siebie. Przypomniał sobie, że dowód rejestracyjny schował do wewnętrznej kieszeni kurtki, która leżała na tylnym siedzeniu. Mum lubił tę kurtkę. Była już przetarta i brakowało jej kilku guzików, nie tych kluczowych, tych bardziej ozdobnych, które umieszcza się np. na rogach kieszonek... tak dla lansu.

Co do dziewczyny, z którą przyjdzie MumowiI jechać. Jeszcze jej nie poznał, ale niedługo pozna. Była to jedna z tych dziewczyn, które marzą o tym, żeby wyrwać się z miejsca, w którym się znajdują i które robią to jeśli nadaży im się okazja. Okazja się nadaży, więc Natalie – bo tak miała na imię dziewczyna, z niej skorzysta. O co będzie chodzić z tymi cyckami? Cóż... powiedzmy, że to taki rodzaj buntu czy manifestacji. Manifestacji chyba bardziej. Natalie będzie machała swoim biustem, który swoją drogą jest naprawdę zgrabnym biustem – miseczka C, do straży granicznej. Zacznie jeszcze po niemieckiej stronie. Zirytuje to bardzo celniczkę, która będzie siedziała w samochodzie przed granicą, razem ze swoim kolegą z pracy, który nawiasem mówiąc ma problemy z adaptacją społeczną, poza pracą nie wychodzi z domu, gdzie z kolei na przemian masturbuje się i gra w masowe gry online... taka namiastka życia. Guntra – bo tak na imię celniczce, rodzice ją skrzywdzili, chcieli mieć syna, którego nazwali by Gunter, ale wyszło jak wyszło, więc ojciec by okazać swoje niezadowolenie nadał jej żeńską formę męskiego imienia... która tak naprawdę nie istnieje, ale nie próbuj podważać autorytetu ojca! Tak więc Guntra, jako że przyszło jej być Niemką, do tego brzydką... to chyba pleonazm... bardzo zirytuje się widząc ładną, blondynkę o jędrnym, powiewającym na wietrze biuście. Guntra zaproponuje seks swojemu koledze, który nie będzie miał śmiałości odmówić, ale ostatecznie wyląduje z guntrą w jednym łóżku i nie opuści go już do rana... przez co przegapi bardzo ważny rajd w swojej grze i zostanie wyrzucony z gildii zrzeszającej dzieci dłubiące w nosie i kawalerów bez życia. I to wszystko z powodu cycków.

Wracając do celu podróży Muma. Dżem był tylko pretekstem. Serio, kto przy zdrowych zmysłach opuszcza dom, zabiera rodzicom samochód tylko po to, żeby pojechać po dżemor. Z drugiej strony bycie normalnym w dzisiejszym świecie trochę ssie. Bo co to znaczy być normalnym? Nie myśleć o rzeczach wyższych i zajmować się tylko przyziemnymi sprawami?



~by me

Wybaczcie może niekompletną czytelność, ale w wordzie ułatwiają to akapity. Tu są to przerwy. Life is brutal.

Chciałbym mieć już z bani...

Chciałbym już mieć spokój.... ale z drugiej strony nie ma zysku bez ryzyka.

Siedzę i myślę, myślę i siedzę... czy jakoś tak to leciało.
I jak tak sobie pomyślę, co chciałbym robić w życiu, to na myśl przychodzi mi stanie pod prysznicem z ciepłą wodą lecącą mi na głowę... i jazda samochodem po pustych drogach.

Jest jakiś zawód, który łączy te dwie czynności?

czwartek, 17 maja 2012

Stay hungry. Stay foolish.

Właśnie siedzę przed biurkiem, na którym leży największe osiągnięcie mojego życia. 19 lat... w sumie było trochę czasu, ale nie jestem geniuszem pokroju Chopina czy Mozarta, żeby zaczynać jako kilkulatek, nie, nie, nie. Jestem bardziej intelektualnym twórcą. Tworzę z tego co wiem. Tworzę z informacji.

I tak właśnie leży przede mną "TOR". To już chyba 2 lata jak otworzyłem openoffice, żeby zacząć to pisać... potem było milion przeróbek, poprawek i w końcu siedzę przed "tym". I nie jest to to czego pragnę. Największe dzieło mojego życia, mnie nie zachwyca. Ktoś powiedział, że dzieło można uznać za skończone, nie kiedy nie ma już czego do niego dodać, ale kiedy nie można już nic odjąć, bo twórca, zawsze będzie mógł coś dodać do swojego dziecka.

Wspaniałe uczucie trzymać w dłoni 22 kartki, które samodzielnie się zapełniło. Cieszę się tym, kocham moje dziecko, ale wiem, że może wyrosnąć na dorodniejszy okaz. Rośnij dziecię, rośnij!

A tak w klimacie wchodzenia w przyszłość, jeśli ktoś przeoczył na facebooku, to wrzucam również tutaj:

Klikaj, bo warto

Przemówienie Steve'a Jobsa... Bardzo mądre, ale można odnieść wrażenie, że nas to nie dotyczy. Cóż... sami tworzymy swoją historię, więc chyba jednak on mówi o nas :]

środa, 9 maja 2012

Paweł myślący obrazami

Witam z powrotem. Tu jak zwykle ciemno i statycznie.

Dlaczego zwykle gdy czuję się gorszy od kogoś, to myślę o stworzeniu czegoś i paleniu papierosa...
Stworzenie, ok, zrozumiem, ale skąd fajka? Że doroślej? Dojrzalej? Serio? Tak myślę o tym i myślę i aż się chce palić...
i nagle uświadamiam sobie, że ostatnio kupiłem super lighty - kurw...

Czuję się jakiś niedowartościowany. Rozpaczliwie szukam życiowego guru, a jednocześnie pragnę być przez kogoś wysłuchany.
Tylko jak przyjdzie co do czego, to się pewnie okaże, że tak naprawdę nie mam nic do powiedzenia...

Pawle myślący obrazami, może powinieneś zapisywać te wszystkie pomysły. A potem dopiero oddzielać ziarna od plew...


Emocjonalne pitu-pitu.

poniedziałek, 7 maja 2012

Uchodźca

Dzień dobry,
witam was z nieswojego domu i nieswojego komputera. Jestem na tymczasowym uchodźstwie. Wrócę za jakieś 2 godziny.

Nie czuję się bezpiecznie.
Dziwna sprawa, tak pozbawiać się kolejnych ostój.
Nie mam już boga, do którego mógłbym się zwrócić w każdym momencie i który by mnie wysłuchał... tzn. w sumie mógłbym gadać do ściany i ona też by mnie słuchała, w końcu mówi się, że "ściany mają uszy", ale ściana nie ma jednak tego statusu. Jak ktoś wejdzie do pokoju, bo słyszał głosy, a ty mu powiesz, że gadałeś ze ścianą, to sorry stary, ale takimi jak ty zajmują się na Mącznej, wsiadasz w 84 na Basenie i jedziesz. Ale powiedz, że rozmawiałeś z Bogiem, to uzna cię tylko za bardzo religijną osobę.

Ale nie o tym.
Zastanawiam się od kiedy trwa moja rosnąca niechęć do przebywania w domu. I jak bardzo jest to mój problem. Jeśli spojrzeć na to obiektywnie, to to może być bardzo mój problem, w końcu nie jestem osobą, której trudno przychodzi zniechęcanie do siebie ludzi. Powiedziałbym nawet, że problem mam z nawiązywaniem sympatycznych relacji.

Problem jest większy. Trudno wyjść z siebie, stanąć obok i stwierdzić, że nie ma się racji, bo sytuacja wygląda zdziebko inaczej niż my ją postrzegamy. Problem racji i tego po której jest stronie... czy to jest w ogóle ten problem? Zastanawiam się jak bardzo znają mnie ludzie, którzy są mnie najbliżej. Moi... przyjaciele? Nigdy nie wiedziałem kiedy użycie tego słowa jest uzasadnione. Wkurzam ich, to oczywiste, jedni pokazują to w bardziej, inni w mniej oczywisty sposób, ale dlaczego wciąż są obok?

I tym optymistycznym akcentem kończę ten wpis. Bywajcie!
I do zobaczenia z mojego kompa.

niedziela, 6 maja 2012

Tak jakby wszystko musiało być poukładane...

Zbyt wiele rzeczy przerywam ostatnio w trakcie. Zaczynam pisać i nie mogę skończyć, nie chcę.
Chcę komuś odpowiedzieć... nie, po co... to nie ma sensu, donikąd nie prowadzi, szkoda nerwów, energii...

Jestem zmęczony. Chcę odejść, odjechać, odciąć się nie myśląc o tym co będzie, albo jakie konsekwencje przyniesie w przyszłości swobodne bytowanie.
Nie wiem czy mam jakieś kłopoty w formułowaniu myśli czy co...
W ogóle mało ostatnio wiem... co raz mniej.

Dosyć niefortunny na to moment... nieprawdaż?

niedziela, 29 kwietnia 2012

No proszę...

Chciałem zacząć tego posta od napisania, że "nie ma nic gorszego niż blokada twórcza", bo stwierdziłem, że nie mogę użyć zwrotu "patrzenie na białą stronę" do tworzenia bloga, uznałem kartkę za zbyt małą. A tu niespodzianka, blogger wyszedł mi na przeciw i teraz patrzę na wielką, ogromną, przerażających rozmiarów pustą białą stronę. Cudownie... Nie ma to żadnego przełożenia na to, jak będzie się to prezentowało na stronie po opublikowaniu. Przykład: pierwszym wyrazem poprzedniej linijki jest według tego widoku "małą" a ostatnim "się". Zobaczymy.


O czym to miałem pisać, a tak nie mam wody. Cholernie nieprzyjemne uczucie, gdy z jakichś powodów przełamany zostanie twój schemat. Przerwana zostanie ciągłość. Coś jak koniec szkoły. Pięć dni w tygodniu wstawałeś/aś o określonej godzinie wiedząc co masz zrobić. Chcąc lub nie chcąc szło się do tej szkoły (od teraz używam rodzaju męskiego, wkurza mnie taka uniwersalizacja zdań) i twój stosunek do tej aktywności nie miał większego znaczenia. Mogłeś nie iść, ok, ktoś cię potem rozliczy. Iść? Też w porządku. Chorować, ok, masz zwolnienie ze szkoły. A teraz nagle co? Po co będziesz się budził każdego dnia? Bo po co tak naprawdę się budzisz? Żeby żyć, ale dlaczego? Co jest twoim celem? No właśnie.


To w sumie interesujące spostrzeżenie, które pojawiło się w wywiadzie z Łoną w Wysokich Obcasach. (Wywiad tutaj: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,11576569,Lona___raper_wyksztalciuszny.html?startsz=x&as=1 ).
Nigdy nie pomyślałem o tym, że moje slow-motion może być wynikiem "rozleniwiającego miasta".


No proszę, rozproszyłem się. Niech to będzie puentą tego krótkiego wpisu.


Wow... chyba zmienię domenę, bo nie tak to miało wyglądać wizualnie O.O

środa, 18 kwietnia 2012

Pryskający optymizm

Czy naprawdę wszystko przychodzi mi zbyt łatwo? Dlatego nie chcę iść do pracy? Bo nie widzę tej potrzeby?

Otaczamy się niewidzialnymi pieniędzmi, nie widzimy ile pieniędzy jest potrzebne na nasz obiad, na kolację, na pranie czy mycie naczyń. Pieniądze jakoś są, więc myjemy, jemy i pierzemy. A co jeśli one się kiedyś skończą?

Stoją właśnie na progu. Mam dziwne wrażenie, że walka o swoje marzenia, oznacza zrobienie czegoś niespodziewanego, może dla niektórych głupiego, bo wszystkie bezpieczne rozwiązania sprawią, że nigdy nie przekroczę progu.

Najbardziej żałuję, że nie mam chwili na zastanowienie. Niby mam mnóstwo wolnego czasu, ale żadna chwila nie jest wolna. Nie ma przestrzeni, żeby podejmować życiowe, odpowiedzialne decyzje i za nimi podążać.

Najbardziej niespodziewanym akcentem było spotkanie "niby-żula" w autobusie:

-Jaki masz problem?
-Nie mam
-Widzę . Ale rozwiążesz. Ja tak rozwiązuje swoje problemy
-Słabe rozwiązanie
-Pomaga
-Ale na chwilę
-Jaki kierunek?
-Humanistyczny
-Powodzenia
-Nawzajem

niedziela, 15 kwietnia 2012

This cannot be the place

Jest w szkole pewna grupa osób, która rozumie i się uczy, albo uczy się i rozumie, nie pamiętam kolejności...

Jest też pewna grupa ludzi, która nie ma pojęcia, bo i po co wiedzieć, skoro to droga donikąd.

Czy mogę zarabiać na byciu głosem pokolenia? Tylko, że chyba nie jestem... co reprezentuje sobą moje pokolenie? :/

Uciec czy zostać? Mamy strach przed przyszłością i ktoś nam wpoił, że żeby zostać musimy mieć pieniądze. Ktoś nas też przestraszył, że żeby uciec musimy mieć ich jeszcze więcej.

Większość "wielkich", która zabłysła w latach 90 lub wcześniej zaczęła robić, to co robi do dziś w wieku 20kilku lat... może nawet mniej. Czy to znaczy, że teraz jest mój czas? Że TO jest właśnie wybór mojego życia? Że to co zrobię po maturze zdefiniuje kim będę i co będę robił? A może już zaprzepaściłem szansę... może już określiłem się jako statyczny tchórz, który lubi marzyć, ale konsekwentnie nie będzie podejmował żadnych kroków do ich realizacji.


"Ty nie jesteś typem osoby, która może mieć ciekawe życie"

Niektóre słowa wracają, jak bomba z opóźnionym zapłonem.

The Movie

"No Paweł, jak tak się nad tym zastanowić, to masz całkiem filmowe życie. Udało ci się"
~Zgadnijcie-kto

Coś w tym jest... gdyby wyciąć wszystkie nudne fragmenty i zmontować te, o których się mówi nawet kilka miesięcy po, to faktycznie. Całkiem filmowo. Tylko, że to jakiś dramat... komedio-dramat ewentualnie. Chyba, że żarty wylecą podczas montażu.

Chciałbym nakręcić film, w którym uda mi się zawrzeć te emocje. To byłby taki całkowicie mój film. Spokojna narracja, trochę żartów, trochę prawdy, jeszcze trochę żartów, spokój i wyciszenie. Lubię takie filmy. Tak naprawdę rzadko szukam w kinie ucieczki. Oglądam dużo blockbusterów, które mają na celu odwrócić moją uwagę od problemów dnia codziennego, ale jednak bardziej cenię sobie filmy, w których autorzy podejmują próbę przekazania czegoś o życiu. To bardziej rozwijające...

Nie mam pomysłu na zakończenie dla tego posta. W ogóle jakiś taki bez pomysłu jest on.

Bohater odchodzi środkiem ulicy, tyłem do kamery. Kamera oddala się, ukazując bezmiar pustkowia, w którego stronę zmierza bohater. Zatrzymuje się ukazując horyzont i bohatera, który jest teraz tylko małym, poruszającym się punktem w rogu ekranu. Obraz znika.


Wystąpili

czwartek, 12 kwietnia 2012

O książkach

Ach... znacie to przyjemne uczucie spełnienia, kiedy kończycie czytać książkę, zamykacie okładkę z drugiej strony z poczuciem jakiegoś wzbogacenia. Jakby czegoś wam przybyło. Mądrości? Umiejętności? Expa?

Książką, która tym razem przyczyniła się do takiego mego poczucia było "451° Fahrenheita" Raya Bradbury'ego. Science-fiction, o świecie, w którym zabronione jest czytanie książek właśnie. Interesująca lektura, tym bardziej, że kończy ją dosyć ciekawe posłowie autorstwa Marka Oramusa, z którego zaraz pozwolę sobie zacytować kilka co lepszych fragmentów.


Sprawa, która jest jednak dla mnie punktem wyjścia do napisania tej notki, to publikacja książki mamy Magdy (tej co to z kocyka wypadła, czy została wypuszczona, nie wiem, nie śledziłem) pod tytułem "Wybaczcie mi", która to książka, nie będzie sprzedawana w empikach, po protestach klientów. Całą sytuację przybliża i komentuje na swoim blogu Kominek (myślę, że znana postać, a jak nie to link jest tutaj:
http://www.kominek.tv/2012/04/ilu-potrzeba-polakow-aby-wycofac-biblie-ze-sprzedazy/#more-3758 ). Komentuje ku mojemu zdziwieniu dosyć naiwnie, oczekiwałbym jednak więcej od najbardziej znanego, z tego co mi mówią koledzy, polskiego blogera.

Kominek ów zastanawia się dlaczego empik postanawia wycofać się ze sprzedaży książki. I czy gdyby zebrała się odpowiednia ilość osób, to zaprzestałby również sprzedaży Biblii, a także innych książek, którymi autorami byli najwięksi zbrodniarze ludzkości jak Hitler czy Stalin. Różnica między "Wybaczcie mi", a np. "Mein Kampf" (z którym zresztą chciałbym się zapoznać, czego nie mogę powiedzieć o książce... pani Katarzyny bodajże) jest taka, że czytając twór człowieka, który przyczynił się do wymordowania milionów żydów oraz przedstawicieli wszystkich innych nacji, możemy zobaczyć ten umysł. Możemy poznać tok rozumowania, który przyczynił się do podjęcia przez niego takich, a nie innych decyzji, możemy zobaczyć techniki manipulacyjne, jakich używał, żeby przekonać do siebie ludzi (jak to ktoś powiedział, chyba żartobliwie, jak to jest, że niski, ciemnooki brunet przekonał cały naród, że ideałem człowieka jest wysoki, niebieskooki blondyn... o czymś to świadczy). Czego za to dowiemy się o człowieku czy życiu z książki kobiety, która upuściła swoje dziecko? Hm... jak to jest jak zabije się dziecko? Jak zarobić na śmierci swojego dziecka? No przepraszam, ale dla mnie ciągnięcie tej sprawy jest po prostu zbijaniem kasy na nieszczęściu. Dziwię się, że ludzie tak długo potrafią się temu przyglądać.
Gdzie jest Madzia? Rodzina milczy, matka mówi, Rutkowski wkracza do akcji, Rutkowski znajduje ciało, jednak nie, to tylko ubranko, matka się przyznaje, ojciec nic nie mówi, ojciec przerywa milczenie. A w międzyczasie dostali pieniądze za wywiady, słyszałem, że mieszkanie (nie wiem dlaczego) i generalnie robią dużo szumu, mimo, że sprawa nie powinna na to pozwalać.

To trochę tak... a nawet bardzo tak jak ze Smoleńskiem. Samolot spadł. Zginęło 96 osób. Wielka tragedia, nie przeczę, to jest wielka tragedia. Ale nagle w kioskach (podkreślam W KIOSKACH, czyli łatwiej dostępne niż w księgarniach) pojawiły się książki o tym wypadku (gdzie jeszcze niewiele w ogóle wiadomo), albumy z parą prezydencką, jeszcze więcej książek, artykuły, więcej albumów, no po prostu szał straszny. Ktoś się na tym nieźle przypuszczam obłowił. Na śmierci 96 osób. Może napisał potem poradnik pt.: "Jak zarabiać na śmierci", który przeczytała pani Katarzyna i wzięła sobie porady do serca.

Ok, czas na cytat

"Totalitaryzm zawsze jest ciekawy z powodu form, które dla zmyłki przybiera. Jego natura, jego sedno pozostają wszędzie takie same: kłamstwo plus zbrodnia, o, zbrodnia koniecznie, bez tego nigdzie się nie obeszło. ale i kłamstwo jest nieodzowne do zalepiania umysłów, do mącenia w głowach. Ksiazka przeszkadza kłamstwu, uczy jak je wykryć, demaskuje je i obnaża - czyli właściwie jasne, czemu tyran musi ją uznać za wroga. W "Fahrenheicie książki prawdopodobnie były ostatnią zaporą na drodze szalejącej syntetycznej kultury, jaka i u nas zaczyna dominować. Ale tu, w naszej rzeczywistości, do sprawy podchodzi się o ileż sprytniej: nie likwidacją książek zapewnimy synturze zwycięstwo (syntura - skrót Lema od syntetyczna kultura), tylko ich nadmiarem, natłokiem, tak by w powodzi gówna, tym tylko podobnego do literatury, że z papieru i oprawne w okładki, utonęły rzeczy naprawdę wartościowe. U Bradbury'ego trzeba wyrzeźbić wartości przez zniszczenie co do jednego ich materialnych nośników. U nas robi się to przez zatopienie, zalanie chłamem. Jak chłamu będzie mnóstwo, a wartości mało, każdy sięgnie po chłam - z lenistwa, braku orientacji albo dla prostych reguł statystycznych."


Chciałbym zakończyć ripostą, która nasunęła mi się kilkadziesiąt minut po dyskusji o książce o Magdzie i wystąpieniom w celu wycofania Biblii. Zdanie Kuby (cholera, znowu Kuba) brzmiało mniej więcej: "Dla ateisty obie książki powinny mieć podobną wartość."
Otóż nie, bo kultura Europejska opiera się na Biblii i nawet jeśli nie wierzyć w jej świętość, to trzeba uznać jej wagę i fundamentalne znaczenie dla naszej kultury i historii. "Matrix" bez odniesień do Biblii nie byłby takim zajebistym filmem, żeby posłużyć się takim powszechnie znanym przykładem.


Dziękuję wszystkim, którzy zostawiają komentarze na blogu (szczególnie te miłe). Można znaleźć prostą zależność między przychylnymi odpowiedziami, a pojawianiem się kolejnych wpisów. Pozdrawiam wszystkich czytających ;)

wtorek, 3 kwietnia 2012

O bibliografii

Na facebooku widzę wysyp narzekań na bibliografię. Nie wiem czy na ich pisanie czy samą jej ideę lub w ogóle realne na nią zapotrzebowanie. Nie wiem, nie wnikam.

Ja natomiast chciałbym opowiedzieć o swoich pozytywnych przeżyciach z nią związanych.
(Nie no Paweł... tak bardzo interesujące!)

Po pierwsze odkryłem potęgę biblioteki miejskiej. Poważnie, Książnica wymięka. Mam ochotę pójść do biblioteki, a nawet nie pójść, tylko chodzić co czas jakiś, i wypożyczyć coś ciekawego. Jak to jest, że kiedy szukałem książek do mojej prezentacji, to znalazłem kilka innych, ciekawych pozycji, z którymi chętnie bym się zapoznał. Np. "Szachy w weekend". No kurcze, może podniósłbym swoje niewysokie zdolności, w tę jakże elitarną grę. Wiele też znalazłem książek o filmie i jego autorach traktujących, również zaintrygowały mnie one i z wielką uwagą oraz chęcią niekrytą pragnąłbym się z nimi zaznajomić, ale rozumiecie... matura.


Po drugie, jak się okazało, niektórzy poczynili naprawdę warte uwagi odkrycia. Wpływ mitologii na twórczość Tolkiena, niech będzie tu przykłądem. Tolkien zapoczątkował nową erę fantastyki (myślę, że nie przesadzam), jednak jeśli pomyślimy o tym, że musiał się czymś inspirować, przy kreowaniu takiego świata (zwłaszcza, że był filologiem, więc miał fundamenty), to wydaje się to raczej oczywiste. Jednak gdy uświadomimy sobie mnogość tych zapożyczeń, to jego twórczość nabiera nowego wymiaru. Jak zresztą każda twórczość, w której możemy coś odkrywać, utwory, w których można drążyć i analizować mają o wiele większe walory artystyczne, ale i rozrywkowe (jeśli ktoś lubi się dowartościowywać, a chyba nie ma osób, które tego nie lubią) niż coś, co jest nastawione tylko na zabawianie.


Krótki przykład: Boromir zainspirowany... Pieśnią o Rolandzie.
Przypomnijcie sobie tę scenę (wybaczcie, będę bazował na filmie, gdyż lektura wciąż przede mną), w której to Boromir w obliczu śmierci dmie w róg gondoru, wzywając pomoc. Niczym Roland, walczy do samego końca, chodź nie ma już dla niego żadnej nadziei. Kto by o tym pomyślał.

Śmierć Boromira:
http://www.youtube.com/watch?v=GFnWqdoboMM

Prowadzi nas to (a przynajmniej mnie) do dalszej analizy twórczości pisarzy i ciekawych wniosków. Otóż wielkie dzieła zawsze się na czymś opierają, czymś inspirują. Dzisiaj trudno wymyślić już cokolwiek nowego, wszystko bazuje na przetwarzaniu, co nie jest złe, jeśli umie się to robić i jeśli wkłada się w to pierwiastek twórczy, swoją kreatywność. To rodzi nadzieję na radosną przyszłość, która nie zakończy się dla mnie wzięciem kredytu na 40 lat, a może jakąś karierą pisarską... kto wie... kto wie... Dobrze sobie uświadomić, że takie rzeczy nas rozwijają. I że każdy rozwój ma jakiś wpływ na nasze życie.

















Słaba puenta, ale lepszej nie mogłem wymyślić. Nienawidzę wywodów bez puenty. Urgh... jeśli opowiadamy coś co nie ma puenty, to można się poważnie zastanowić czy jest sens mówić cokolwiek, bo jeśli puenty zbraknie, to co odbiorca ma zrobić z przekazanymi mu informacjami... ano właśnie... nie wiadomo.

sobota, 31 marca 2012

Podsumowanie - nie czytaj, bo gorzko.

Patrz, jak się szamoczę.
To moje miejsce, a jednak wciąż przysparza mi kłopotów.

Ile razy już słyszałem, że nikogo nie obchodzi moje narzekanie na życie.
Jeśli coś mi się nie podoba, to niech napiszę o tym na swoim blogu.
Że jestem hipokrytą.

Tak naprawdę wszyscy jesteśmy hipokrytami. I owszem, uważam, że fakt, że jestem tego świadomy i się do tego przyznaję czyni mnie lepszym. A to dlatego, że mogę próbować co poprawiać. Walczyć z tym jakoś.

Jestem zakompleksiony. To też jest prawda. To, że mi to wytkniesz nie czyni cię ani trochę lepszym.

Chciałem robić coś, co pomogłoby mi porządkować myśli, a może miałoby też jakiś pożytek dla innych. Ale my jesteśmy perfidnym gatunkiem i bardzo trudno, jest nam się powstrzymać przed godzącymi w ludzi komentarzami.

Nikogo nie obchodzi moje narzekanie? I dobrze. Nikomu nie każę tu wchodzić. Wrzucam linki na facebooka, kiedy uważam, że z postu może płynąć jakaś nauka, albo, że jest to ciekawy temat do dyskusji. Starałem się ostatnio. W kilku ostatnich wpisach naprawdę powstrzymywałem się przed bezsensownym malkontenctwem. Skupiałem się bardziej na moich planach, nadziejach i obawach, niż na wadach innych osób.

Coś w tym jednak chyba jest, że nawet liczny pozytywny odzew nie jest tak wyraźny, jak pojedyncza negacja.

Mogłem sobie zrobić pamiętnik czy inny zeszyt, w którym pisałbym to samo. Wybrałem internet. Częściowo dlatego, że mam parcie na szkło. Częściowo dlatego, że ułatwia mi to dostęp do tego co piszę oraz, że ludzie mogliby coś z tego wyciągnąć. Bo chciałbym, żeby ludzie byli inni. Bardziej refleksyjni. Bardziej spostrzegawczy. Bardziej empatyczni, bo nam tego dzisiaj cholernie brakuje.

To "miejsce" miało być moją ucieczką. Ale przez to, że zdecydowałem się na taką, a nie inną formę. "Obnażyłem" się mentalnie przed wszystkimi, którzy chcieli to zobaczyć, nawet to miejsce nie jest już dla mnie przyjazne.

Czasem wchodzę tu, żeby sprawdzić komentarze. Przewijam w dół.

0 komentarze
0 komentarze
0 komentarze

Nie ma z kim pogadać. A potem ktoś bezmyślnie rzuca, w bezsensownej odpowiedzi, że nikogo nie obchodzi twoje narzekanie. Nikogo nie obchodzi. Nikogo nie obchodzi...sz.

środa, 21 marca 2012

Kebabowy Alfons

Witajcie moi wierni czytelnicy! Dziś zaskoczę was czymś nowym! Cóż to będzie zapytacie, a no będzie to... tymdymdyyyyym! - praktyczna notka!!!

Po tym jak pan B. (ach ta anonimowość) pokazał nam stronkę kebab pips czy jakoś tak, zaczęliśmy oceniać zjadane przez nas kebaby. Otóż, nadszedł ten czas, by stworzyć swego rodzaju obiektywizującą konkurencję dla tych domniemanych alfonsów, więc oto mój ranking szczecińskich kebabów, zapraszam.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że większość pochłanianych przeze mnie kebabów to rollo, zwykle z sosem łagodnym i nigdy z kurczakiem. Ok, teraz gdy już to wiecie, macie jako taki pogląd na to, co brałem pod uwagę oceniając.


RAB BAR (ul. Krzywoustego)
Zacznę od największego kebabowego koszmaru (który pimpy uważają za najlepszy kebab w Szczecinie... ciekawe... mój nr 1 jest ich koszmarem... hm) rollo w RABie.
Dobrą stroną RABa może być to, że jest on otwarty 24 godziny na dobę, ale jakoś usługi przynajmniej w godzinach popołudniowych pozostawia wiele do życzenia.

-ciasto smakuje jak serwetka
-mięso nie powala smakiem, do tego jest go mało i chowają je pod surówką
-surówka też nie zasługuje na to miano, bo wygląda jak obierki, które ktoś postanowił użyć coby się nie zmarnowały
-małe to to, nie nasycisz się, a kosztuje tyle co wszędzie, jeśli nawet nie trochę więcej (mały w okolicach 8 zł)

KOŃCOWA OCENA: 2/10


Berlin Doner Kebab (kilka miejsc: Kaskada, C.H. Turzyn)
Sprawdzone dzisiaj. Sos, wyjątkowo, mieszany.
-ciasto bez zarzutów
-dobry stosunek mięcha do całej konstrukcji
-dużo surówki i były to porządne kawałki
-świetny sos, smaczek pozostawał i można się nim było rozkoszować jeszcze długo po spożyciu
-minusem jest cena czyli 10.99, za taką cenę można się napchać kebabem gdzie indziej ( o tym zaraz)

KOŃCOWA OCENA: 8/10


IMBISS (al. Niepodległości)
Świątynia dobrego kebaba.
-8zł mały kebab, 10zł duży (faktycznie duży, jeśli nie przymierasz głodem, to się najesz)
-dobry stosunek mięcha do konstrukcji
-dobrze przypieczone ciasto, cieplutko :)
-porządne porcje surówki, racjonalnej wielkości plastry

KOŃCOWA OCENA: 8/10 (przy takim stosunku ceny do jakości, chyba najlepsza z dotychczas poznanych opcji)


Mezo Kebab (ul. Berlinga)
Tam co prawda nie spożyłem rollo, lecz kebab z makaronem, ale państwo drodzy... co to był za posiłek...
-duuuże ilości naraz mięcha
-smaczny sos
-dobra surówka
-cena co prawda to 15 zł, ale w gratisie dostajemy również turecką herbatkę, bardzo smaczna
-minusem może być turecka muzyka, sącząca się z telewizora, ale generalnie fajna sprawa

KOŃCOWA OCENA: 7/10 (z zaznaczeniem, że to nie rollo)


ELMAS KEBAB (plac Zwycięstwa)
O tym kebabie wiele powiedzieć nie mogę... Ni mnie to grzeje, ni chłodzi.
-również turecka herbatka w gratisie, fajna sprawa zimą, ale smakiem nie powala.
-ilość mięcha wystarczająca, ale super smaczne nie jest, dziwnie je się te plastry
-surówka tez w porządku
-ciasto bez zarzutów, może za słabo przygrzane

KOŃCOWA OCENA: 5/10 (taki średniak)

I to by było na tyle z dzisiejszego przeglądu kebabiarni. Polecam się na przyszłość. Fiyo out!

EDIT:

Zapomniałem o jednym kebsonie, wybacznie!

MAK KWAK
Pierwsza i najważniejsza rzecz. Obsługa nie pojęła idei rollo kebaba. Bo do dobrze skleconego rollo, nie potrzebujesz widelca.
-mięso przyzwoite
-surówki dość
-cena standardowa
-minusem i to poważnym jest mobilność, a raczej jej brak... ujdziesz, ale musisz liczyć się ze znacznymi stratami w kebabie
-i ten widelec... toż to nietakt podawać rollo z widelcem
-krążą również legendy, że można w MAK KWAKU znaleźć w jedzeniu plastik, mnie się nie zdarzyło, ale przyznam, że lekkim lękiem mnie to napawa

KOŃCOWA OCENA: 5 (może z małym plusem, bo jakość produktu trochę lepsza niż w Elmasie, kosztem mobilności niestety)

niedziela, 18 marca 2012

To ciągle ty, czy może już ja?

Dziwny to stan kiedy nie wiesz ile twoich myśli czy zachowań zależy od twojej percepcji. Bo zależy dużo. W zasadzie wszystko. Pytanie zasadnicze brzmi jednak: czy coś jest jakieś, bo takie jest w istocie, czy też tylko ci się tak wydaje? I szczerze mówiąc... mam z tym problem.

Mam świadomość tego, że mam dosyć spaczoną percepcję świata. No właśnie? Ale czy na pewno? Optymizm czy pesymizm to wszystko jest jakieś spaczenie? Świat może być ponury i pełen złych, głupich ludzi, ale może być też piękny, pełen wspaniałych, mądrych ludzi. I jest taki. Zawiera w sobie to wszystko... może tylko w nierównych proporcjach.

Nikt nie ma monopolu na prawdę. Nikt. A szkoda, bo to by ułatwiło sprawę. Skoro jednak wszystko zależy od naszej percepcji, to czy możemy zmienić świat inaczej na niego patrząc? Czy ja się jeszcze mogę zmienić? Czy mógłbym przejść przez jutrzejszy dzień pozytywnie patrząc na różne jego aspekty? Mam na 8, ale przynajmniej wzbogacę swoją wiedzę, może dzięki temu lepiej zdam maturę.

Czy naprawdę nie mogę być tym wiecznie przygnębionym, smęcącym Pawłem, dopóki nie decyduję autonomicznie o swoim bycie (w stopniu w jakim jest to osiągalne)?
Czy święty spokój jest osiągalny?
Czy naprawdę tak trudno mnie zrozumieć?

czwartek, 15 marca 2012

O ograniczeniach i prześciganiu siebie

A tekstem wszech czasów zostaje, "ale ja się na tym nie znam" (z dopowiedzeniem "więc mówię co bądź" - genialne, genialne)

Jak często słyszycie, że "ktoś się na czymś nie zna"? Najczęściej mówią to starsi, aczkolwiek nie muszą być bardzo starsi, dlaczego nauczyciele często proszą uczniów o pomoc przy sprzęcie multimedialnym. Bo pewnie się na tym nie znają. Ok, też nie znam się na wielu rzeczach, ale wiem jedno.

To, że się na czymś nie znam, nie oznacza, że nie mogę tego zrozumieć. A na pewno mogę podjąć taką próbę.

Natomiast ci, którzy używają takiej wymówki najczęściej takiej próby nie podejmują. Powodów może być kilka. Oto najbardziej prawdopodobne według mnie:
1. Są leniwi. Podjęcie próby zrozumienia czegokolwiek wymaga skupienia i wysiłku umysłowego. Nie każdy to lubi i jest chętny poświęcić chwilę na myślenie, więc często zasłaniają się brakiem umiejętności, wiedzy.
2. Mają poważny problem z umiejętnością logicznego myślenia. Rozpracowanie każdej rzeczy jest możliwe. Wymaga tylko odpowiedniej ilości czasu i logicznego myślenia, ew. wiedzy pozyskiwanej z zewnątrz. Ale przy prostych kwestiach technicznych można się zdać na siebie z niezłym skutkiem.
Pomyślmy o tym tak. Kiedyś człowiek nie był w ogóle edukowany, nie miał żadnej wiedzy o otaczającym go świecie, a jednak potrafił stworzyć koło, ogień, czy maszynę do robienia waty cukrowej (nie wiem skąd to skojarzenie), a ty mi mówisz, że nie znasz się na komputerze i dlatego nie możesz odpalić filmiku na YouTube'ie? Naprawdę? -.-

Ludzie zbyt często się poddają, a zbyt rzadko podejmują próbę zrozumienia czegoś. Ba, nawet kiedy ktoś prezentuje im wiedzę, nie zawsze potrafią ją później wykorzystać. Co z tego, że masz informacje jak coś zrobić, skoro możesz wezwać młodszą osobę, która to zrobi. Nie nauczysz się, ale będzie zrobione... co z tego, że zawsze będziesz w ten sposób zależny/a od innych.


Co do prześcigania siebie... hm... boli mnie to, że najlepsze według mnie opowiadanie, jakie napisałem powstało nie wiadomo kiedy, pod wpływem nie wiadomo czego (obstawiam, że ktoś mnie nie zaprosił na urodziny i było mi z tego powodu źle). A jednak... prozaiczny powód, a takie zacne opowiadanie... weno! Gdzie jesteś gdy cię potrzebuję?! Kiedyś cię znajdę... znajdę, cię... a póki co poczytam "Dżumę", może tam się schowałaś.

poniedziałek, 12 marca 2012

Żenada

Co się dzieje?!

Producent filmu "Kac Wawa" chce pozwać Tomasza Raczka, bo ten rzekomo naraził go na straty finansowe pisząc:

"A więc byłem na filmie KAC WAWA i muszę przyznać, że dawno już nie pamiętam abym w kinie był tak głęboko zażenowany. To nie jest po prostu zły film. Ten film jest jak choroba, jak nowtwór złośliwy: zabija wiarę w kino i szacunek do aktorów. Patrząc na Romę Gąsiorowską, Sonię Bohosiewicz i Borysa Szyca, grających główne role, czułem się tak jakbym patrzył jak ktoś przerabia kochanych członków rodziny na dziwki i alfonsów. Szczerze i nieodwołalnie odradzam pójście na KAC WAWA do kina. Ten film powinien ponieść klęskę frekwencyjną - może to nauczyłoby czegoś producentów. WSTYD!"

Serio?
To już nie jest kwestia tego czy myślimy czy nie, bo zakładam, że producent pozwu nie złoży i chodzi najwyżej o szum wokół filmu i ratowanie dobrego imienia... jeśli w ogóle czyjeś imię może jeszcze być dobre po uczestniczeniu w tworzeniu tego filmu... który wygląda na największy shit ever... Średnia na Filmwebie na dziś: 1,6/10.
Aktorzy się pozbierają... ich potrzebujemy, ale twórcy odpowiedzialni za fabułę już się tak łatwo nie wykpią.
Uderza mnie tylko bezczelność tych działań. Dwójmyślenie mocno! Ten film jest świetny, a jeśli uważasz inaczej, to chodź do sądu! Gdzie jakiś... nie wiem... honor? Odpowiedzialność za swoje czyny... pieniądz robi z mózgiem straszne rzeczy o.O

Słowa, słowa, słowa...

Źle się dzieje w państwie polskim.

Nie dość, że nie ma pracy dla młodych (tak przynajmniej się mówi), to jeszcze filmowcy zaczynają dyskutować z krytykami.

Dlaczego? Dlaczego oni to robią?

Ja wiem dlaczego. Bo to bezrefleksyjni ludzie... delikatnie mówiąc.

Barbara Białowąs, Piotr Czaja, kto następny? Kto chętny do pokazania swojej erudycji przed tysiącami Polaków. Kto jeszcze nas oświeci swoją spostrzegawczością?

"-Aktorzy marnują swój talent występując w takich filmach...
-Ale dlaczego? Dlaczego? Przecież dobrze zagrali?"

Obawiam się niestety, że to dopiero początek. Że nadciąga potop ludzi, w których głowach studia nic nie zmienią.

Cytując klasykę:
"Skąd się biorą te koszmary? Wypłosze spod krzaka, nieuki jebane".

Nie wiem co ja chcę ze sobą zrobić. Uciec gdzieś... nieważne dokąd. Ale za co? Och pieniądze! O wy niegodziwe środki płatnicze, dlaczego?! Dlaczego was nie ma?! I kiedy będziecie?

Bronię przed wyparowaniem ostatnie resztki mojej dziecinnej naiwności. Naiwności, która nastawia cię na myślenie, że jakoś to będzie, życie jest fajne i nie ma się czym martwić. Wiem, że to nieprawda. Wiem, że na tym uświadomieniu polega dojrzewanie (takie prawdziwe, umysłowe, to, że masz 40 lat nie znaczy, że jesteś człowiekiem dojrzałym... to o niczym nie świadczy), ale tak być nie powinno. Dziewiętnastolatkowie, którzy dopiero zaczynają ogarniać, jak to życie funkcjonuje nie powinni się go bać. Powinni się czuć bardziej pewni siebie. Bezpieczniejsi. Ale się nie czują.

Mam wrażenie, że ktoś coś bardzo mocno zjebał.

środa, 7 marca 2012

Żarty się skończyły...

...nadeszło przerażenie.

Och jak przyjemnie było nic nie robić. Tzn. robić coś, ale nic nieprzyjemnego. Spokój... relaks... swobodne dywagacje...

Gdy nagle kubeł zimnej wody oblewa mi twarz. Woah!
Nie ma wakacji Paweł, trzeba papiery składać. Prace własne tworzyć, komponować, wysilać swoją kreatywność. Tak, tak... bo termin masz do 25 maja. Matury kończysz 21? No, to akurat będziesz miał 3 dni przerwy. Jakieś piwko czy coś. Zdążysz się zrelaksować. No chyba, że to wcześniej załatwisz. Twój wybór. Potem w czerwcu trzeba będzie jeździć. Fajnie będzie, zobaczysz.

I tylko ciągle mam wrażenie, że coś mi umyka. Ale ja przecież wcale nie chce tu być. Wcale nie chce iść na studia. A nawet jeśli pójdę, to co potem zrobię? 5 lat tylko po to, żeby się dowiedzieć, że nie mam co robić? Jestem pełen obaw o przyszłość. Zazdroszczę tym, którzy tyle nie myślą. Pewnie mają większy komfort psychiczny. Trzeba coś robić.

Złaź z tego komputera, przestań grać w Wiedźmina, poczytaj trochę... w końcu uważasz siebie za inteligenta. Zasłuż na to miano. W astronomii i budownictwie się nie orientujesz, to chociaż literaturę ogarniaj... film... społeczeństwo.
Mówisz?
Tak mówię... trzeba coś zrobić. Nie urodziłeś się geniuszem. Nie masz nadzwyczajnych talentów, ani walorów fizycznych, które stwierdzałyby jasno co masz w życiu robić. Nie jesteś ani super wysoki, żebyś mógł zostać koszykarzem. Ani wybitny muzycznie... Prawda jest taka Paweł, że tak naprawdę jesteś kolejnym szarym człowiekiem, który po prostu nie chce tego przyznać, bo nie chce taki być.
Ta... w sumie masz rację... ale wiesz co Fiyo?
Co?
Pierdol się.

wtorek, 28 lutego 2012

Samotność

Czuję się samotny. Nie mam z kim pogadać. Nie mam kogoś kto mnie naprawdę rozumie i czuję, że nigdy nie będę miał takiego kogoś. Do końca życie będę niespełniony emocjonalnie, ale odniosę sukces zawodowy, bo będę dzielił się moimi przeżyciami z szerszą publicznością, która również cierpieć będzie na brak zrozumienia i poczucie samotności.

Piękna wizja, piękna...


Mmmm... jarać, jarać, jarać.

poniedziałek, 27 lutego 2012

To nie żyje

Tu nie ma życia. Nikt nic nie pisze. Ja nic nie pisze. Ja coś pisze - nikt nie odpowiada. Życie, życie, życie. Czy ja mam dzisiaj coś ciekawego do powiedzenia... hm... nie, raczej nie.

Może tylko taka rada, żeby czasem uważać co się mówi i jakich wyrazów się do tego używa. Łatwo można kogoś urazić, a nawet jeśli nie urazić, to zbyt radykalne opinie (epitety), nieadekwatne do obiektu rozważań mogą odsłonić nasze dyletanctwo.

Bo naprawdę... "O północy w Paryżu" nazwać "chałą".
Chała - Coś beznadziejnego, tandetnego, kiepskiej jakości, słabego, "niewypał".

Naprawdę... pani uczy "Wiedzy o kulturze" i "Filozofii" tak? Aha...


Znów na wymyślonych fajkach.

niedziela, 26 lutego 2012

The Getaway

Życie, śmierć, papierosy i kieliszek whisky na pocieszenie.

Kurwa mać.

Ja się za późno urodziłem. Albo źle urodziłem. Albo ktoś coś zjebał po moim urodzeniu. Albo sam zjebałem.

Wszystko jest możliwe.

Uff... już.

Takie wydarzenia przypominają mi jak bardzo pragnę się odizolować. Stworzyć enklawę.
Boję się życia. Naprawdę. Mój piękny umysł pragnący tworzyć rzeczy dla innych, nie jest odpowiedni dla świata pełnego ludzi, pragnących niszczyć innych ludzi... albo przynajmniej troszkę uszkadzać.

Ja wiem, że tego typu wpisy są zawsze takie same. Trudno, musiałem to gdzieś z siebie wyrzucić.


Witajcie na moim śmietniku.

wtorek, 21 lutego 2012

Rozkminy

Zastanawiam się czasem, czy będę dobrym ojcem. Do pewnego momentu pewnie sobie poradzę, ale potem? Kiedy mój syn stwierdzi, że jest mądrzejszy ode mnie? Albo moja córka, że za bardzo ją ograniczam i jej nie rozumiem?
Ciekawe czy internet będzie wciąż istniał i czy będę mógł im podesłać link do tego bloga. "Hej zobacz, twój stary był kiedyś taki sam jak ty!".

Kuba stwierdził dzisiaj, że mój ostatni wpis nie był tak bardzo popularny jak poprzedni, bo nie umieściłem w nim jego rozkmin. Słuszna uwaga Kuba:

-Paweł zróbmy ten film, żebyśmy byli sławni i bogaci i żebym nie musiał tu siedzieć...

Zróbmy. Przydałoby się. Przydałoby się zrobić coś, co upewniłoby nas w przekonaniu, że nie żyjemy tylko szkołą. Że jest coś ponad zbliżającą się maturą, coś ponad podręcznikami. Że te istoty w mundurkach, są czymś więcej niż tylko uczniami. Że potrafią nie tylko odtwarzać, ale też tworzyć.


Pomyślimy, zobaczymy.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Vonnegut

Czytam książkę Marka Vonneguta... wow.
Przypominają mi się momenty, kiedy leżałem... czy to na podłodze w swojej łazience, czy to na trawie pod ścianą domku w Morzyczynie, a czas naprawdę był pojęciem względnym.

-Paweł, nie mogę już, od dwóch godzin wstrzymuję mocz.
-Jakich dwóch godzin? Leżę tu przecież 30 minut.

Czuję, że czegoś mi brakuje.
Z drugiej strony kiedy czytam Vonneguta, to jednak dostrzegam w moim życiu ciekawe momenty... szkoda, że akurat byłem pijany i pozbywałem się trucizny z organizmu. Wbrew pozorom to nie jest tylko śmieszne. To też bardzo interesujące.
Ludzie, których z pozoru znamy... i ich wyolbrzymione reakcje kiedy się schleją.

Przypadkiem skleciłem wpis, który się spodobał. Dostałem widoczny wyraz aprobaty. Poczułem presję i się zawahałem. Ale ten blog jest przede wszystkim dla mnie... i jak to ze wszystkim co się robi w życiu, jeśli przestanę pisać tak, żeby zadowolić swoje oczekiwania, to nie mam co myśleć o zaspokojeniu oczekiwań innych.
Pewnie umiem pisać pod publikę... ale wolę tego nie sprawdzać ;)

Przynajmniej jeszcze nie teraz.

piątek, 17 lutego 2012

Upalam się myślą...

Macie czasem tak, że dążycie do czegoś, jakiejś wizji, którą stworzyliście sobie w głowie, ale tak naprawdę samo wyobrażenie w jakimś stopniu was zaspokaja?

Ja tak mam.

Mam ochotę zapalić, ale w zasadzie samo wyobrażenie siebie stojącego gdzieś z papierosem i zadymiającego atmosferę mi wystarcza. Właściwie jest nawet lepsze od rzeczywistości. Wizja nie ma zapachu. W wizji nie nudzę się po trzech wdechach. W wizji nie jestem chłopaczkiem, który bawi się w bycie Humphreyem Bogartem.

Widzę siebie za kilkanaście lat. Siedzę przed maszyną do pisania/laptopem, zadymiam pomieszczenie i piszę.

Wszyscy mamy swoje wyobrażenia, swoje plany na przyszłość, wielkie nadzieje. Byłoby świetnie, gdyby wszystkie one się spełniły.

Naprawdę chciałbym kiedyś spotkać kolegę w jego barze na Hawajach. Usiąść przy ladzie, kiedy on będzie wycierał szklanki, zamówić drinka i porozmawiać o życiu wiedząc, że nie muszę się martwić o swoją przyszłość. Że mogę być sobą, bo sobie na to zapracowałem. A on podzieliłby się ze mną swoimi doświadczeniami mówiąc z uśmiechem na ustach: "Następna kolejka na koszt firmy, następna na koszt firmy".

czwartek, 16 lutego 2012

Mamy niezwykły komfort, że żyjemy w czasach, w których nie musimy się martwić o przeżycie. Przeżyjemy. Chyba, że zrobimy coś niewyobrażalnie głupiego lub lekkomyślnego. Wątpię, żeby ktokolwiek z moich znajomych zrobił coś takiego, więc zakładamy, że wszyscy przeżyjemy.

Jako, że nie musimy walczyć o swoje życie możemy się zająć innymi sprawami. Tylko no właśnie... jakimi? Wraz z pewnością przeżycia zabrano nam jakiś cel. Jeden z wielu jakie mogliśmy mieć... ale w zasadzie najważniejszy.

Wygląda zatem na to, że jesteśmy pokoleniem, które powinno zająć się rozwojem intelektualnym i krzewieniem kultury. Długo nie było poważnej wojny, światopogląd się zmienia, styl życia jest zupełnie inny niż 30 lat temu. Działamy więc dla przyszłych pokoleń. To my budujemy świat dla nich. Może to wyjaśnia ten ciężar historii, który nakłada się na nasze barki. Mamy wiedzieć co zrobiły dla nas poprzednie pokolenia... Może o to chodzi. A może mamy być po prostu wdzięczni, że żyjemy teraz, a nie wtedy.

Może takie jest nasze zadanie na nasz czas. Możliwe, ale jakoś nie widzę tego, kiedy rozglądam się chociażby w mojej szkole. Wszyscy jesteśmy zagubieni, uczniowie i nauczyciele. Czuć, że brakuje nam jakiegoś sensu. Działamy w jakiejś takiej rutynie. W zasadzie nie wiedząc czemu to ma służyć i co my właściwie robimy.

Jako młodzieniec, któremu wydaje się, że może wiedzieć o co chodzi mówię: uświadamiajmy się nawzajem.
To jest dobre, pozytywne przesłanie. Niestety nie wszyscy rozumieją potrzebę uświadamianie się. Znamienne są tu dwie sytuacje:

1. Kuba na polskim opowiada o kosmosie, nie wiem dokładnie co, bo siedzę daleko. Nauczycielka wtrąca 3 grosze do dyskusji po czym wieńczy swój wkład słowami "A teraz zejdźmy z kosmosu na ziemię i przejdźmy do lekcji".

2. Kolega na B (anonimowość zachowana) na lekcji historii opowiada o materiale filmowym z parady zorganizowanej w komunistycznej Polsce... nauczycielka historii na to: "B***** cicho bądź". Jak to powiedział drugi kolega "Z całym szacunkiem, on mówi ciekawiej od pani", ale nikt nie powiedział tego głośno... bo ludzie nie rozumieją.

niedziela, 12 lutego 2012

I chuj

Wypieprzę kompa przez okno, bo coś za słabo się mu stawiam :D

Co bym robił, gdybym nie musiał robić nic?

piątek, 10 lutego 2012

07:18

Jem śniadanie. Mój mózg pracuje na zwolnionych obrotach, ale wystarczających, żeby przeprowadzić bilans zysków i strat z pójścia teraz do szkoły. Czy warto?

Czekają na mnie dwie godziny wychowawcze (polski? pamiętam, że jeszcze rok temu miałem taką lekcję...), na których nie wydarzy się nic ciekawego. Stan mojej wiedzy nie powiększy się ani trochę, zmęczenie się powiększy, generalnie stracę 1,5h na leżeniu na ławce i ewentualnym graniu w szachy podróżne. A, prawdopodobnie też wyjdę z tych lekcji bardziej zirytowany niż, przed przyjściem, bo ileż można słuchać jak nauczyciel się lansuje.

A zyski? Hmm... nie stracę punktów za zachowanie... co jeszcze... no niby powinienem iść, bo zdecydowałem się chodzić, a przecież "Nie muszę zdawać matury. Nie wszyscy muszą mieć maturę. Mogę nie chodzić do szkoły."

Jeszcze katar mnie wziął jakiś... ech...
Cokolwiek zdecyduję jedno wiem na pewno...
...i tak już jestem spóźniony.

07:24

niedziela, 5 lutego 2012

...a wracając do księży:

Tak mi teraz zaświtało, bo usłyszałem rozmowę domowników:

-Ktoś tam fajnie mówi, nawet pomijając kwestie wiary
-blablabla, ale to chyba właśnie z wiary wynika
-No tak, ale chodzi o to, że nawet ktoś z boku cośtamcośtam
(sens jest taki, że nawet niewierzący by coś wyniósł... tak zrozumiałem)

To nie będzie post, który będzie objeżdżał wiarę i wierzących. Etap "uświadamiania świata" mam już za sobą. Niech się świat sam uświadamia, a jak nie chce, to jego sprawa.

A każdym razie.
Naszła mnie taka refleksja... kogo chcemy słuchać? Kogo słuchamy? Słuchamy autorytetów. Ludzi, którzy nam czymś imponują, mają od nas większą wiedzę w jakiejś dziedzinie, czegoś dokonali. Ja autorytetem nazwałbym ludzi, z których coś chciałbym w sobie mieć. Czy to upór, czy to poczucie humoru, czy to inteligencję -nieistotne. Muszę w jakimś stopniu podziwiać kogoś, żeby stał się dla mnie autorytetem. Dlatego w szkolę czuję się źle. Nauczyciele nie są dla mnie autorytetami, a powinni być, bo to jest niestety z założenia baza nauczania w Polsce. No cóż.

A taki ksiądz? Jak tak sobie pomyślę o takich księżach, to czym oni się tak naprawdę różnią od nauczycieli? Też skończyli studia z danej dziedziny. Nauczyli się swojego "przedmiotu", nauczyli się jak go "wykładać". W większości nie zrozumieli jak mają to robić... takie przynajmniej można odnieść wrażenie.
Chociaż może nie. Może to ja po prostu i to, że niełatwo być dla mnie autorytetem. Jeśli ktoś mnie poucza, a nie jest dla mnie autorytetem, to potrafię spojrzeć na niego z dystansu. I wtedy może się okazać, że operuje schematami, stereotypami, że odwołuje się do prostych instynktów, gra na emocjach. A nie, że buduje rzetelnie jedną z największych społeczności religijnych w ogóle, bazując na jakichś prawdach wiary czy dogmatach.

Może dlatego tyle osób odwraca się od Kościoła. Niekoniecznie od wiary, ale od Kościoła. Bo tak jak w szkole wkurzamy się na nauczyciela, bo nie umie uczyć, tłumaczyć, tak w kościele ksiądz może nie umieć mówić kazań, nauczać.

Zagłębiając się jeszcze bardziej, to czego tak właściwie powinien uczyć taki ksiądz?
Średnia wieku w kościele to jakieś 50-60 lat. A tu przychodzi taki chłystek lat powiedzmy 30, albo i mniej. I o czym on ma mówić. Przecież on też nie jest autorytetem dla tych ludzi. Oni więcej świata widzieli, dłużej na nim żyją, czyli prawdopodobnie więcej o nim wiedzą. A ten ksiądz? Poświęcił kilka lat studiowaniu danej religii i w sumie tylko o niej mógłby nauczać. A jednak... próbuje wyjść poza to, próbuje mówić o życiu i mówi i robi to. I dlatego potem ci wszyscy wierni, którzy idą tam zapatrzeni słuchać o wierze, nieświadomie wychodzą zaprogramowani na pewne działania. Np. na sprzeciwianie się ruchom lewicowym i ich propozycjom. (słyszałem list episkopatu... mentalna masakra). A ci, którzy jeszcze są w stanie zobaczyć co się dzieje czym prędzej uciekają... i dlatego sytuacja kościoła i wiernych wygląda tak jak wygląda.

Próbowałem, ale chyba jednak nie do końca mi się udało. Chociaż... w sumie nie objechałem religii... tylko jej instytucję.

Koniec.

piątek, 3 lutego 2012

Przejście

Wchodzę.
I od progu jak powódź zalewa mnie ta fala. Ciężka jak lawina przytłacza mnie wielka PUPA. Zamykam drzwi i znowu jestem synem tej drugiej strony, ale nie czuję tego. Czuję się jak ktoś obcy. Czuję się jak współlokator.
Uciekam.
Nie mogę tego wytrzymać. Rozbieram się i wychodzę.
I wchodzę.
Zamykam drzwi i jestem gdzie indziej. Dochodzą mnie szmery. Pogłosy z tego drugiego świata. Kuchnię mamy wspólną, więc nasze drogi kiedyś się przetną. Ale nie tak prędko. Nie teraz. Nie za chwilę.
Sączą się gadki zakochanej czternastolatki.
Próbują wejść przez te drzwi nieszczelne. Słuchawki na uszy, Sudanim na mózg.
Spora ulga. Wbrew pozorom - cisza. Wbrew pozorom - spokój. Wbrew pozorom - odpoczynek.
...wreszcie.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Kontemplacja

Taki spokojny ten niebieski... można sobie popatrzeć, porelaksować się. Spojrzeć na ładny pejzaż (foto Manueli - reklama: http://itsme.ownlog.com/ ).

Pamiętam te dawne czasy, gdy zaczynałem prowadzić tego bloga. Z Gotem.
Ach, piękne czasy, piękne. Chciałem, żeby było to coś innego niż fotoblog, którego prowadziłem. Chciałem tu pisać głupoty i w ten sposób się relaksować... nie wyszło.

Okazało się, że muszę pisać pseudo-inteligentny badziew, który nikomu nie jest naprawdę potrzebny, ale przynajmniej czyta się nieźle ( przynajmniej mnie po kilku miesiącach :P aczkolwiek słyszałem, że nie tylko mnie). I tak sobie żyję i kontempluję. Trzeci rocznik już będzie... ciekawe ile to tak pociągnę. Ciekawe czy kiedyś dobiję do 300 wyświetleń na miesiąc nie wliczając w to w moich wejść.

Sławo!
Gdzieżeś Ty?!
Przybywaj!
I daj mi kasę, bo nie mam na benzynę...


Co mnie czeka w przyszłości. Co mnie czeka za 3 miesiące... 3 miesiące, 3 miesiące?! 3 miesiące?!?!? Nine?!

Nie wiem. A niewiedza to błogosławieństwo... ale nie w tym wypadku.

Fuck.

sobota, 28 stycznia 2012

Otoczenie się zgadza... gdzie ten pisarz?

Nieogolony ryj, zatruty organizm, wszechobecny bajzel i fajki na stole. Scenografia się zgadza... tylko gdzie ten pisarz?

Ach... no tak. Mam dopiero 19 lat, wciąż kończę liceum, które nie dało mi nic poza przeświadczeniem, że nic nie robię i nie wiem co robić będę po nim.

Życie to nie film, ni serial, wiem, mam tę świadomość. Można jednak trochę zmrużyć oczy i poudawać. Martwię się o swoje życie, jak tak dzisiaj na siebie patrzę. Po dzisiejszym obrazie mnie, mógłbym odnieść wrażenie, że jako człowiek dążę do autodestrukcji... ta teoria ma ręce i nogi. I tak sobie pełza.

Toć jakaś masakra. Zagłada totalna. Ostateczna klęska.

Czas skupienia drastycznie spadł, stąd taki wysyp akapitów. Hm... pewnie nawet się nie składają w jakąś całość. Jakąś. Nie mówię nawet o logicznej całości. O czym ja mówię w ogóle? I po co? To jest pytanie, które powinniśmy sobie często zadawać... Steve Jobs powiedział studentom, że wstawał rano, patrzył w lustro i zadawał sobie pytanie "Czy chcę zrobić to, co będę dzisiaj robił?" i jeśli odpowiedź brzmiała "nie" przez jakiś dłuższy okres, to wiedział, że musi coś zmienić.

A ja zadaję sobie pytanie "Po co?" i to będzie moje fundamentalne pytanie... w zasadzie już jest. Chciałbym kiedyś spacerując, czy jadąc, ujrzeć na ścianie budynku lub czegokolwiek innego co ma ściany takie wielkie pytanie...









..."po co?"

niedziela, 22 stycznia 2012

O rozmowie ciąg dalszy...

Chcecie posłuchać o tym co trzeba zrobić z paprotką, żeby ładnie kwitła?
Nieee?

To może o tym, że lampka miga, bo transformator już jest trzaśnięty?
Nieee?!

A o tym, dlaczego murarze są niechluje, a elektrycy muszą mieć wszystko poukładane?
Też nie?!

To może o tym, że jest w pół do piątek, a jeszcze jasno?!
NO KURWA PEWNIE!


Miałem nie przeklinać... ale trudno inaczej mi wyrazić swoje emocje. Dziwnie jest. Nic nie robię i nie chce nic robić, a potem narzekam, że nic nie robię. A weź panie... garnitur, herbatka, coś mocniejszego, dobre towarzystwo i INTELIGENTNA rozmowa. Tego potrzebuję. To nie jest wiele. Mogę nawet podarować garnitur (chociaż w tajemniczy sposób uszlachetnia... niektórych), byle porozmawiać z kimś i byle nie było to tak bezproduktywne, jak podrzucanie piaskiem na plaży. Robienie czegoś, dla samego aktu robienia. Chcę rozmowy, która będzie jak budowanie zamków na plaży. Kreatywna, posiadająca walory estetyczne, zajmująca na dłuższą chwilę.

Tylko tyle. Nie więcej.

środa, 18 stycznia 2012

Głupie pierdolenie

Jest wiele oznak, które mogą świadczyć o naszej inteligencji, erudycji, czy po prostu o tym czy myślimy czy nie. Czasami wystarczy spojrzeć na kogoś i jeśli zobaczymy, że "gar ma słaby", a "czoło nieskażone wątpliwością", to wiemy, że raczej nie mamy o czym rozmawiać. No chyba, że jesteśmy dokładnie tacy sami.

Inną jednak oznaką, mniej widoczną, ale więcej przekazującą (gdyż pierwsze wrażenie bywa mylne i słaby gar może okazać się wiedzy twierdzą) jest ludzka mowa. I chodzi tu zarówno o sposób wypowiadania się jak i wybierane tematy, o których się mówi.

Dawno, dawno temu, kiedy byłem jeszcze w gimnazjum, a może zaczynałem już liceum, zastanawiałem się o czym można mówić, a o czym mówić się nie powinno. Brzmi to dosyć dziwnie zważywszy na wolność słowa i inne bajery. Nie chodziło mi wtedy o to, że nie powinno się mówić o pewnych rzeczach, bardziej o to, że na pewne tematy szkoda tracić czas, bo nic nikomu nie dają, a go marnują. Wychodzą wtedy rozmowy, które George Carlin ochrzcił by mianem "stupid bullshit". Przykładowo: przed studniówką w męskich rozmowach wypłynął temat stroju na tężę imprezę. Czy mamy koszule? A buty? A krawat? A jakiego koloru? A gdzie kopione? A czy dobre? Itd. itp. W pewnym momencie jednemu z nas zapaliło się czerwone światełko: "Panowie, o czym my rozmawiamy?", ale po chwili zgasło, rozmowa trwała dalej. W końcu komunikat został przetworzony również przez mój mózg i z tymi słowami wstałem i opuściłem towarzystwo. Zaoszczędzony w ten sposób czas mogłem poświęcić na kupno drożdżówki. Profit? Profit.

Nie wiem czy oglądaliście film "Fargo". Jeśli nie, koniecznie zobaczcie. Cóż to jest za film! A jakie tam są dialogi! No właśnie, jakie? Pierdołowate. Bohaterowie rozmawiają o tak durnych rzeczach, że ogląda się to i nie wierzy. I wtedy przychodzi refleksja... "Ale zaraz... ja sam tak rozmawiam"

CDN...

linki:
http://www.youtube.com/watch?v=eyWsFfd9pqE - George Carlin "People are boring"
http://www.youtube.com/watch?v=rpdOXSEkvO8 - zwiastun "Fargo"

poniedziałek, 16 stycznia 2012

"Co za dzień, to zakrawa na żart..."

Dzień zaczął się przyzwoicie. Pobudka o 12, po 7 godzinach snu (interesujące Złote Globy do 5), śniadanko, internecik, książka.
...i wtedy wrócili.

Może to ja. Może to ze mną jest coś nie tak. Czy problem jest we mnie czy w kimś innym, na pewno istnieje, bo nie jest normalne, żeby wkurzyć kogoś w dwie minuty od przekroczenia progu mieszkania. A nagroda wędruje do... mojej matki!

Długo udawało mi się zwodzić samego siebie. Stąd też te długie przerwy między kolejnymi notkami oraz inna ich tematyka ostatnimi czasy. Udało mi się przekonać się na chwilę, że ludzie nie są głupi. Że jestem jednym z wielu. Że moje poczucie humoru, sposób postrzegania świata, przemyślenia są wspólne również dla wielu innych ludzi (prawdopodobnie zasługa 9gaga i jeżdżenia samochodem [izolacja mocno!]).

Porównałbym to do remontowania mieszkania.
Moje mentalne mieszkanie miało czyste okna bez żaluzji, a świat za nim był szary. W pokoju wisiała jedna żarówka, okna były nieszczelne. Zamek u drzwi ktoś wyłamał, ukradł wszystko, zostawiając tylko kartkę i długopis. Wychodząc powiedział: "Nie podoba ci się? Napisz o tym książkę" i tyle go widziałem.
I wtedy nadszedł czas zmian. Wymieniłem światło, uszczelniłem okno, wstawiłem nowe zamki, założyłem rolety. Odkurzyłem, odmalowałem ściany na przyjazne kolory. Zacząłem jeździć samochodem, a nie komunikacją miejską. I wszystko było fajnie.
Tylko, że ten szary świat zza okna ciągle szukał wejścia. I zaczął się dobijać do drzwi. I wszystko prysło, bo wydało się, że jak pięknie nie myślałbym, że jest, to zawsze znajdą się ludzie, którzy chętnie udowodnią mi, że się mylę.

Dużo ludzi jest głupich. Dużo ludzi nie ma podstawowej wiedzy o tym jak funkcjonuje ludzka psychika. Tych ludzi jest albo więcej, albo są bliżej niż ci, z którymi chciałbym przebywać.

Nic dziwnego, że mam wizję:
Ja w moim mustangu.
Pustynia.
Jade.

...

Pustynia.






P.S. Strasznie mi smutno i załamuje mnie to niezmiernie, kiedy otwieram kopertę od dziadków a tam: pieniądze, kartka z życzeniami zaczynającymi się słowami: "Kochanemu wnukowi dużo dobrego od Boga...", "niedziela młodych", oraz artykuł nie wiadomo skąd pod tytułem "Hołd ruski".
Już chyba wolałbym nie dostać pieniędzy, ale w zamian nie dostać tych gazet i dodatkowo przeczytać jakieś szczere, świeckie życzenia (bo wg mnie jeśli życzysz "łask bożych", albo czegoś podobnego, to w sumie nie wiesz czego życzyć i po prostu rzucasz nic niemówiącą formułką).
Smutne.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Dziś.

Paweł Panfil
Analiza i interpretacja "Wiersza niedokończonego (ja)"

Podmiotem "Wiersza niedokończonego" jest klient obskurnego domu publicznego w Czechach. Widać to po pierwszej strofie, w której podmiot podkreśla brudność zasłon oraz zaznacza jaką walutą będzie płacił za usługi.

Nieścisłość zawarta w drugiej strofie (kwiecień - środek lata) może określać czas, w którym ma miejsce sytuacja liryczna oraz uczucia osoby mówiącej. Mimo tego, że jest jeszcze wiosna, podmiot już czuje się jakby to było lato.

W trzeciej strofie podmiot szerzej mówi o swoich uczuciach. Więcej miejsca poświęca też "złowieszczej chmurze", która wprowadza pewien niepokój w jego świat. Jest nią najprawdopodobniej prostytutka oczekująca zapłaty za swoje usługi.

W ostatniej strofie podmiot wyraża chęć ponowienia stosunku seksualnego, jednak nie może tego zrobić, ze względu na fizyczne wyczerpanie po poprzednim razie. Samolot jest tu metaforą męskiego członka, a fizyczna niezdolność do prokreacji zawiera się w zdaniu "ja, ten ptak niedolot".

Ocena: niedostateczna
komentarz: Niezgodne z opinią autora

środa, 4 stycznia 2012

Do interpretacji

Paweł Panfil
Wiersz niedokończony (ja)

Niebieskie zasłony
jak Bałtyckie morze
i czeskie korony
jak wstające zorze

Piękny poranek,
kwiecień, środek lata
i tylko ta chmura lata
i wziera na ganek

czego chce ta chmura
tak ciemna i złowieszcza
niebezpieczeństwo w murach
dziewiętnaste lato życia

Gdybym miał samolot
to bym ją przeleciał
ja w osobie wieszcza
ja, ten ptak niedolot.

(2012)

Zachęcam do pisania swoich interpretacji powyższego utworu w komentarzach.