Czuję się samotny. Nie mam z kim pogadać. Nie mam kogoś kto mnie naprawdę rozumie i czuję, że nigdy nie będę miał takiego kogoś. Do końca życie będę niespełniony emocjonalnie, ale odniosę sukces zawodowy, bo będę dzielił się moimi przeżyciami z szerszą publicznością, która również cierpieć będzie na brak zrozumienia i poczucie samotności.
Piękna wizja, piękna...
Mmmm... jarać, jarać, jarać.

wtorek, 28 lutego 2012
poniedziałek, 27 lutego 2012
To nie żyje
Tu nie ma życia. Nikt nic nie pisze. Ja nic nie pisze. Ja coś pisze - nikt nie odpowiada. Życie, życie, życie. Czy ja mam dzisiaj coś ciekawego do powiedzenia... hm... nie, raczej nie.
Może tylko taka rada, żeby czasem uważać co się mówi i jakich wyrazów się do tego używa. Łatwo można kogoś urazić, a nawet jeśli nie urazić, to zbyt radykalne opinie (epitety), nieadekwatne do obiektu rozważań mogą odsłonić nasze dyletanctwo.
Bo naprawdę... "O północy w Paryżu" nazwać "chałą".
Chała - Coś beznadziejnego, tandetnego, kiepskiej jakości, słabego, "niewypał".
Naprawdę... pani uczy "Wiedzy o kulturze" i "Filozofii" tak? Aha...
Znów na wymyślonych fajkach.
Może tylko taka rada, żeby czasem uważać co się mówi i jakich wyrazów się do tego używa. Łatwo można kogoś urazić, a nawet jeśli nie urazić, to zbyt radykalne opinie (epitety), nieadekwatne do obiektu rozważań mogą odsłonić nasze dyletanctwo.
Bo naprawdę... "O północy w Paryżu" nazwać "chałą".
Chała - Coś beznadziejnego, tandetnego, kiepskiej jakości, słabego, "niewypał".
Naprawdę... pani uczy "Wiedzy o kulturze" i "Filozofii" tak? Aha...
Znów na wymyślonych fajkach.
niedziela, 26 lutego 2012
The Getaway
Życie, śmierć, papierosy i kieliszek whisky na pocieszenie.
Kurwa mać.
Ja się za późno urodziłem. Albo źle urodziłem. Albo ktoś coś zjebał po moim urodzeniu. Albo sam zjebałem.
Wszystko jest możliwe.
Uff... już.
Takie wydarzenia przypominają mi jak bardzo pragnę się odizolować. Stworzyć enklawę.
Boję się życia. Naprawdę. Mój piękny umysł pragnący tworzyć rzeczy dla innych, nie jest odpowiedni dla świata pełnego ludzi, pragnących niszczyć innych ludzi... albo przynajmniej troszkę uszkadzać.
Ja wiem, że tego typu wpisy są zawsze takie same. Trudno, musiałem to gdzieś z siebie wyrzucić.
Witajcie na moim śmietniku.
Kurwa mać.
Ja się za późno urodziłem. Albo źle urodziłem. Albo ktoś coś zjebał po moim urodzeniu. Albo sam zjebałem.
Wszystko jest możliwe.
Uff... już.
Takie wydarzenia przypominają mi jak bardzo pragnę się odizolować. Stworzyć enklawę.
Boję się życia. Naprawdę. Mój piękny umysł pragnący tworzyć rzeczy dla innych, nie jest odpowiedni dla świata pełnego ludzi, pragnących niszczyć innych ludzi... albo przynajmniej troszkę uszkadzać.
Ja wiem, że tego typu wpisy są zawsze takie same. Trudno, musiałem to gdzieś z siebie wyrzucić.
Witajcie na moim śmietniku.
wtorek, 21 lutego 2012
Rozkminy
Zastanawiam się czasem, czy będę dobrym ojcem. Do pewnego momentu pewnie sobie poradzę, ale potem? Kiedy mój syn stwierdzi, że jest mądrzejszy ode mnie? Albo moja córka, że za bardzo ją ograniczam i jej nie rozumiem?
Ciekawe czy internet będzie wciąż istniał i czy będę mógł im podesłać link do tego bloga. "Hej zobacz, twój stary był kiedyś taki sam jak ty!".
Kuba stwierdził dzisiaj, że mój ostatni wpis nie był tak bardzo popularny jak poprzedni, bo nie umieściłem w nim jego rozkmin. Słuszna uwaga Kuba:
-Paweł zróbmy ten film, żebyśmy byli sławni i bogaci i żebym nie musiał tu siedzieć...
Zróbmy. Przydałoby się. Przydałoby się zrobić coś, co upewniłoby nas w przekonaniu, że nie żyjemy tylko szkołą. Że jest coś ponad zbliżającą się maturą, coś ponad podręcznikami. Że te istoty w mundurkach, są czymś więcej niż tylko uczniami. Że potrafią nie tylko odtwarzać, ale też tworzyć.
Pomyślimy, zobaczymy.
Ciekawe czy internet będzie wciąż istniał i czy będę mógł im podesłać link do tego bloga. "Hej zobacz, twój stary był kiedyś taki sam jak ty!".
Kuba stwierdził dzisiaj, że mój ostatni wpis nie był tak bardzo popularny jak poprzedni, bo nie umieściłem w nim jego rozkmin. Słuszna uwaga Kuba:
-Paweł zróbmy ten film, żebyśmy byli sławni i bogaci i żebym nie musiał tu siedzieć...
Zróbmy. Przydałoby się. Przydałoby się zrobić coś, co upewniłoby nas w przekonaniu, że nie żyjemy tylko szkołą. Że jest coś ponad zbliżającą się maturą, coś ponad podręcznikami. Że te istoty w mundurkach, są czymś więcej niż tylko uczniami. Że potrafią nie tylko odtwarzać, ale też tworzyć.
Pomyślimy, zobaczymy.
poniedziałek, 20 lutego 2012
Vonnegut
Czytam książkę Marka Vonneguta... wow.
Przypominają mi się momenty, kiedy leżałem... czy to na podłodze w swojej łazience, czy to na trawie pod ścianą domku w Morzyczynie, a czas naprawdę był pojęciem względnym.
-Paweł, nie mogę już, od dwóch godzin wstrzymuję mocz.
-Jakich dwóch godzin? Leżę tu przecież 30 minut.
Czuję, że czegoś mi brakuje.
Z drugiej strony kiedy czytam Vonneguta, to jednak dostrzegam w moim życiu ciekawe momenty... szkoda, że akurat byłem pijany i pozbywałem się trucizny z organizmu. Wbrew pozorom to nie jest tylko śmieszne. To też bardzo interesujące.
Ludzie, których z pozoru znamy... i ich wyolbrzymione reakcje kiedy się schleją.
Przypadkiem skleciłem wpis, który się spodobał. Dostałem widoczny wyraz aprobaty. Poczułem presję i się zawahałem. Ale ten blog jest przede wszystkim dla mnie... i jak to ze wszystkim co się robi w życiu, jeśli przestanę pisać tak, żeby zadowolić swoje oczekiwania, to nie mam co myśleć o zaspokojeniu oczekiwań innych.
Pewnie umiem pisać pod publikę... ale wolę tego nie sprawdzać ;)
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Przypominają mi się momenty, kiedy leżałem... czy to na podłodze w swojej łazience, czy to na trawie pod ścianą domku w Morzyczynie, a czas naprawdę był pojęciem względnym.
-Paweł, nie mogę już, od dwóch godzin wstrzymuję mocz.
-Jakich dwóch godzin? Leżę tu przecież 30 minut.
Czuję, że czegoś mi brakuje.
Z drugiej strony kiedy czytam Vonneguta, to jednak dostrzegam w moim życiu ciekawe momenty... szkoda, że akurat byłem pijany i pozbywałem się trucizny z organizmu. Wbrew pozorom to nie jest tylko śmieszne. To też bardzo interesujące.
Ludzie, których z pozoru znamy... i ich wyolbrzymione reakcje kiedy się schleją.
Przypadkiem skleciłem wpis, który się spodobał. Dostałem widoczny wyraz aprobaty. Poczułem presję i się zawahałem. Ale ten blog jest przede wszystkim dla mnie... i jak to ze wszystkim co się robi w życiu, jeśli przestanę pisać tak, żeby zadowolić swoje oczekiwania, to nie mam co myśleć o zaspokojeniu oczekiwań innych.
Pewnie umiem pisać pod publikę... ale wolę tego nie sprawdzać ;)
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
piątek, 17 lutego 2012
Upalam się myślą...
Macie czasem tak, że dążycie do czegoś, jakiejś wizji, którą stworzyliście sobie w głowie, ale tak naprawdę samo wyobrażenie w jakimś stopniu was zaspokaja?
Ja tak mam.
Mam ochotę zapalić, ale w zasadzie samo wyobrażenie siebie stojącego gdzieś z papierosem i zadymiającego atmosferę mi wystarcza. Właściwie jest nawet lepsze od rzeczywistości. Wizja nie ma zapachu. W wizji nie nudzę się po trzech wdechach. W wizji nie jestem chłopaczkiem, który bawi się w bycie Humphreyem Bogartem.
Widzę siebie za kilkanaście lat. Siedzę przed maszyną do pisania/laptopem, zadymiam pomieszczenie i piszę.
Wszyscy mamy swoje wyobrażenia, swoje plany na przyszłość, wielkie nadzieje. Byłoby świetnie, gdyby wszystkie one się spełniły.
Naprawdę chciałbym kiedyś spotkać kolegę w jego barze na Hawajach. Usiąść przy ladzie, kiedy on będzie wycierał szklanki, zamówić drinka i porozmawiać o życiu wiedząc, że nie muszę się martwić o swoją przyszłość. Że mogę być sobą, bo sobie na to zapracowałem. A on podzieliłby się ze mną swoimi doświadczeniami mówiąc z uśmiechem na ustach: "Następna kolejka na koszt firmy, następna na koszt firmy".
Ja tak mam.
Mam ochotę zapalić, ale w zasadzie samo wyobrażenie siebie stojącego gdzieś z papierosem i zadymiającego atmosferę mi wystarcza. Właściwie jest nawet lepsze od rzeczywistości. Wizja nie ma zapachu. W wizji nie nudzę się po trzech wdechach. W wizji nie jestem chłopaczkiem, który bawi się w bycie Humphreyem Bogartem.
Widzę siebie za kilkanaście lat. Siedzę przed maszyną do pisania/laptopem, zadymiam pomieszczenie i piszę.
Wszyscy mamy swoje wyobrażenia, swoje plany na przyszłość, wielkie nadzieje. Byłoby świetnie, gdyby wszystkie one się spełniły.
Naprawdę chciałbym kiedyś spotkać kolegę w jego barze na Hawajach. Usiąść przy ladzie, kiedy on będzie wycierał szklanki, zamówić drinka i porozmawiać o życiu wiedząc, że nie muszę się martwić o swoją przyszłość. Że mogę być sobą, bo sobie na to zapracowałem. A on podzieliłby się ze mną swoimi doświadczeniami mówiąc z uśmiechem na ustach: "Następna kolejka na koszt firmy, następna na koszt firmy".
czwartek, 16 lutego 2012
Mamy niezwykły komfort, że żyjemy w czasach, w których nie musimy się martwić o przeżycie. Przeżyjemy. Chyba, że zrobimy coś niewyobrażalnie głupiego lub lekkomyślnego. Wątpię, żeby ktokolwiek z moich znajomych zrobił coś takiego, więc zakładamy, że wszyscy przeżyjemy.
Jako, że nie musimy walczyć o swoje życie możemy się zająć innymi sprawami. Tylko no właśnie... jakimi? Wraz z pewnością przeżycia zabrano nam jakiś cel. Jeden z wielu jakie mogliśmy mieć... ale w zasadzie najważniejszy.
Wygląda zatem na to, że jesteśmy pokoleniem, które powinno zająć się rozwojem intelektualnym i krzewieniem kultury. Długo nie było poważnej wojny, światopogląd się zmienia, styl życia jest zupełnie inny niż 30 lat temu. Działamy więc dla przyszłych pokoleń. To my budujemy świat dla nich. Może to wyjaśnia ten ciężar historii, który nakłada się na nasze barki. Mamy wiedzieć co zrobiły dla nas poprzednie pokolenia... Może o to chodzi. A może mamy być po prostu wdzięczni, że żyjemy teraz, a nie wtedy.
Może takie jest nasze zadanie na nasz czas. Możliwe, ale jakoś nie widzę tego, kiedy rozglądam się chociażby w mojej szkole. Wszyscy jesteśmy zagubieni, uczniowie i nauczyciele. Czuć, że brakuje nam jakiegoś sensu. Działamy w jakiejś takiej rutynie. W zasadzie nie wiedząc czemu to ma służyć i co my właściwie robimy.
Jako młodzieniec, któremu wydaje się, że może wiedzieć o co chodzi mówię: uświadamiajmy się nawzajem.
To jest dobre, pozytywne przesłanie. Niestety nie wszyscy rozumieją potrzebę uświadamianie się. Znamienne są tu dwie sytuacje:
1. Kuba na polskim opowiada o kosmosie, nie wiem dokładnie co, bo siedzę daleko. Nauczycielka wtrąca 3 grosze do dyskusji po czym wieńczy swój wkład słowami "A teraz zejdźmy z kosmosu na ziemię i przejdźmy do lekcji".
2. Kolega na B (anonimowość zachowana) na lekcji historii opowiada o materiale filmowym z parady zorganizowanej w komunistycznej Polsce... nauczycielka historii na to: "B***** cicho bądź". Jak to powiedział drugi kolega "Z całym szacunkiem, on mówi ciekawiej od pani", ale nikt nie powiedział tego głośno... bo ludzie nie rozumieją.
Jako, że nie musimy walczyć o swoje życie możemy się zająć innymi sprawami. Tylko no właśnie... jakimi? Wraz z pewnością przeżycia zabrano nam jakiś cel. Jeden z wielu jakie mogliśmy mieć... ale w zasadzie najważniejszy.
Wygląda zatem na to, że jesteśmy pokoleniem, które powinno zająć się rozwojem intelektualnym i krzewieniem kultury. Długo nie było poważnej wojny, światopogląd się zmienia, styl życia jest zupełnie inny niż 30 lat temu. Działamy więc dla przyszłych pokoleń. To my budujemy świat dla nich. Może to wyjaśnia ten ciężar historii, który nakłada się na nasze barki. Mamy wiedzieć co zrobiły dla nas poprzednie pokolenia... Może o to chodzi. A może mamy być po prostu wdzięczni, że żyjemy teraz, a nie wtedy.
Może takie jest nasze zadanie na nasz czas. Możliwe, ale jakoś nie widzę tego, kiedy rozglądam się chociażby w mojej szkole. Wszyscy jesteśmy zagubieni, uczniowie i nauczyciele. Czuć, że brakuje nam jakiegoś sensu. Działamy w jakiejś takiej rutynie. W zasadzie nie wiedząc czemu to ma służyć i co my właściwie robimy.
Jako młodzieniec, któremu wydaje się, że może wiedzieć o co chodzi mówię: uświadamiajmy się nawzajem.
To jest dobre, pozytywne przesłanie. Niestety nie wszyscy rozumieją potrzebę uświadamianie się. Znamienne są tu dwie sytuacje:
1. Kuba na polskim opowiada o kosmosie, nie wiem dokładnie co, bo siedzę daleko. Nauczycielka wtrąca 3 grosze do dyskusji po czym wieńczy swój wkład słowami "A teraz zejdźmy z kosmosu na ziemię i przejdźmy do lekcji".
2. Kolega na B (anonimowość zachowana) na lekcji historii opowiada o materiale filmowym z parady zorganizowanej w komunistycznej Polsce... nauczycielka historii na to: "B***** cicho bądź". Jak to powiedział drugi kolega "Z całym szacunkiem, on mówi ciekawiej od pani", ale nikt nie powiedział tego głośno... bo ludzie nie rozumieją.
niedziela, 12 lutego 2012
I chuj
Wypieprzę kompa przez okno, bo coś za słabo się mu stawiam :D
Co bym robił, gdybym nie musiał robić nic?
Co bym robił, gdybym nie musiał robić nic?
piątek, 10 lutego 2012
07:18
Jem śniadanie. Mój mózg pracuje na zwolnionych obrotach, ale wystarczających, żeby przeprowadzić bilans zysków i strat z pójścia teraz do szkoły. Czy warto?
Czekają na mnie dwie godziny wychowawcze (polski? pamiętam, że jeszcze rok temu miałem taką lekcję...), na których nie wydarzy się nic ciekawego. Stan mojej wiedzy nie powiększy się ani trochę, zmęczenie się powiększy, generalnie stracę 1,5h na leżeniu na ławce i ewentualnym graniu w szachy podróżne. A, prawdopodobnie też wyjdę z tych lekcji bardziej zirytowany niż, przed przyjściem, bo ileż można słuchać jak nauczyciel się lansuje.
A zyski? Hmm... nie stracę punktów za zachowanie... co jeszcze... no niby powinienem iść, bo zdecydowałem się chodzić, a przecież "Nie muszę zdawać matury. Nie wszyscy muszą mieć maturę. Mogę nie chodzić do szkoły."
Jeszcze katar mnie wziął jakiś... ech...
Cokolwiek zdecyduję jedno wiem na pewno...
...i tak już jestem spóźniony.
07:24
Czekają na mnie dwie godziny wychowawcze (polski? pamiętam, że jeszcze rok temu miałem taką lekcję...), na których nie wydarzy się nic ciekawego. Stan mojej wiedzy nie powiększy się ani trochę, zmęczenie się powiększy, generalnie stracę 1,5h na leżeniu na ławce i ewentualnym graniu w szachy podróżne. A, prawdopodobnie też wyjdę z tych lekcji bardziej zirytowany niż, przed przyjściem, bo ileż można słuchać jak nauczyciel się lansuje.
A zyski? Hmm... nie stracę punktów za zachowanie... co jeszcze... no niby powinienem iść, bo zdecydowałem się chodzić, a przecież "Nie muszę zdawać matury. Nie wszyscy muszą mieć maturę. Mogę nie chodzić do szkoły."
Jeszcze katar mnie wziął jakiś... ech...
Cokolwiek zdecyduję jedno wiem na pewno...
...i tak już jestem spóźniony.
07:24
niedziela, 5 lutego 2012
...a wracając do księży:
Tak mi teraz zaświtało, bo usłyszałem rozmowę domowników:
-Ktoś tam fajnie mówi, nawet pomijając kwestie wiary
-blablabla, ale to chyba właśnie z wiary wynika
-No tak, ale chodzi o to, że nawet ktoś z boku cośtamcośtam
(sens jest taki, że nawet niewierzący by coś wyniósł... tak zrozumiałem)
To nie będzie post, który będzie objeżdżał wiarę i wierzących. Etap "uświadamiania świata" mam już za sobą. Niech się świat sam uświadamia, a jak nie chce, to jego sprawa.
A każdym razie.
Naszła mnie taka refleksja... kogo chcemy słuchać? Kogo słuchamy? Słuchamy autorytetów. Ludzi, którzy nam czymś imponują, mają od nas większą wiedzę w jakiejś dziedzinie, czegoś dokonali. Ja autorytetem nazwałbym ludzi, z których coś chciałbym w sobie mieć. Czy to upór, czy to poczucie humoru, czy to inteligencję -nieistotne. Muszę w jakimś stopniu podziwiać kogoś, żeby stał się dla mnie autorytetem. Dlatego w szkolę czuję się źle. Nauczyciele nie są dla mnie autorytetami, a powinni być, bo to jest niestety z założenia baza nauczania w Polsce. No cóż.
A taki ksiądz? Jak tak sobie pomyślę o takich księżach, to czym oni się tak naprawdę różnią od nauczycieli? Też skończyli studia z danej dziedziny. Nauczyli się swojego "przedmiotu", nauczyli się jak go "wykładać". W większości nie zrozumieli jak mają to robić... takie przynajmniej można odnieść wrażenie.
Chociaż może nie. Może to ja po prostu i to, że niełatwo być dla mnie autorytetem. Jeśli ktoś mnie poucza, a nie jest dla mnie autorytetem, to potrafię spojrzeć na niego z dystansu. I wtedy może się okazać, że operuje schematami, stereotypami, że odwołuje się do prostych instynktów, gra na emocjach. A nie, że buduje rzetelnie jedną z największych społeczności religijnych w ogóle, bazując na jakichś prawdach wiary czy dogmatach.
Może dlatego tyle osób odwraca się od Kościoła. Niekoniecznie od wiary, ale od Kościoła. Bo tak jak w szkole wkurzamy się na nauczyciela, bo nie umie uczyć, tłumaczyć, tak w kościele ksiądz może nie umieć mówić kazań, nauczać.
Zagłębiając się jeszcze bardziej, to czego tak właściwie powinien uczyć taki ksiądz?
Średnia wieku w kościele to jakieś 50-60 lat. A tu przychodzi taki chłystek lat powiedzmy 30, albo i mniej. I o czym on ma mówić. Przecież on też nie jest autorytetem dla tych ludzi. Oni więcej świata widzieli, dłużej na nim żyją, czyli prawdopodobnie więcej o nim wiedzą. A ten ksiądz? Poświęcił kilka lat studiowaniu danej religii i w sumie tylko o niej mógłby nauczać. A jednak... próbuje wyjść poza to, próbuje mówić o życiu i mówi i robi to. I dlatego potem ci wszyscy wierni, którzy idą tam zapatrzeni słuchać o wierze, nieświadomie wychodzą zaprogramowani na pewne działania. Np. na sprzeciwianie się ruchom lewicowym i ich propozycjom. (słyszałem list episkopatu... mentalna masakra). A ci, którzy jeszcze są w stanie zobaczyć co się dzieje czym prędzej uciekają... i dlatego sytuacja kościoła i wiernych wygląda tak jak wygląda.
Próbowałem, ale chyba jednak nie do końca mi się udało. Chociaż... w sumie nie objechałem religii... tylko jej instytucję.
Koniec.
-Ktoś tam fajnie mówi, nawet pomijając kwestie wiary
-blablabla, ale to chyba właśnie z wiary wynika
-No tak, ale chodzi o to, że nawet ktoś z boku cośtamcośtam
(sens jest taki, że nawet niewierzący by coś wyniósł... tak zrozumiałem)
To nie będzie post, który będzie objeżdżał wiarę i wierzących. Etap "uświadamiania świata" mam już za sobą. Niech się świat sam uświadamia, a jak nie chce, to jego sprawa.
A każdym razie.
Naszła mnie taka refleksja... kogo chcemy słuchać? Kogo słuchamy? Słuchamy autorytetów. Ludzi, którzy nam czymś imponują, mają od nas większą wiedzę w jakiejś dziedzinie, czegoś dokonali. Ja autorytetem nazwałbym ludzi, z których coś chciałbym w sobie mieć. Czy to upór, czy to poczucie humoru, czy to inteligencję -nieistotne. Muszę w jakimś stopniu podziwiać kogoś, żeby stał się dla mnie autorytetem. Dlatego w szkolę czuję się źle. Nauczyciele nie są dla mnie autorytetami, a powinni być, bo to jest niestety z założenia baza nauczania w Polsce. No cóż.
A taki ksiądz? Jak tak sobie pomyślę o takich księżach, to czym oni się tak naprawdę różnią od nauczycieli? Też skończyli studia z danej dziedziny. Nauczyli się swojego "przedmiotu", nauczyli się jak go "wykładać". W większości nie zrozumieli jak mają to robić... takie przynajmniej można odnieść wrażenie.
Chociaż może nie. Może to ja po prostu i to, że niełatwo być dla mnie autorytetem. Jeśli ktoś mnie poucza, a nie jest dla mnie autorytetem, to potrafię spojrzeć na niego z dystansu. I wtedy może się okazać, że operuje schematami, stereotypami, że odwołuje się do prostych instynktów, gra na emocjach. A nie, że buduje rzetelnie jedną z największych społeczności religijnych w ogóle, bazując na jakichś prawdach wiary czy dogmatach.
Może dlatego tyle osób odwraca się od Kościoła. Niekoniecznie od wiary, ale od Kościoła. Bo tak jak w szkole wkurzamy się na nauczyciela, bo nie umie uczyć, tłumaczyć, tak w kościele ksiądz może nie umieć mówić kazań, nauczać.
Zagłębiając się jeszcze bardziej, to czego tak właściwie powinien uczyć taki ksiądz?
Średnia wieku w kościele to jakieś 50-60 lat. A tu przychodzi taki chłystek lat powiedzmy 30, albo i mniej. I o czym on ma mówić. Przecież on też nie jest autorytetem dla tych ludzi. Oni więcej świata widzieli, dłużej na nim żyją, czyli prawdopodobnie więcej o nim wiedzą. A ten ksiądz? Poświęcił kilka lat studiowaniu danej religii i w sumie tylko o niej mógłby nauczać. A jednak... próbuje wyjść poza to, próbuje mówić o życiu i mówi i robi to. I dlatego potem ci wszyscy wierni, którzy idą tam zapatrzeni słuchać o wierze, nieświadomie wychodzą zaprogramowani na pewne działania. Np. na sprzeciwianie się ruchom lewicowym i ich propozycjom. (słyszałem list episkopatu... mentalna masakra). A ci, którzy jeszcze są w stanie zobaczyć co się dzieje czym prędzej uciekają... i dlatego sytuacja kościoła i wiernych wygląda tak jak wygląda.
Próbowałem, ale chyba jednak nie do końca mi się udało. Chociaż... w sumie nie objechałem religii... tylko jej instytucję.
Koniec.
piątek, 3 lutego 2012
Przejście
Wchodzę.
I od progu jak powódź zalewa mnie ta fala. Ciężka jak lawina przytłacza mnie wielka PUPA. Zamykam drzwi i znowu jestem synem tej drugiej strony, ale nie czuję tego. Czuję się jak ktoś obcy. Czuję się jak współlokator.
Uciekam.
Nie mogę tego wytrzymać. Rozbieram się i wychodzę.
I wchodzę.
Zamykam drzwi i jestem gdzie indziej. Dochodzą mnie szmery. Pogłosy z tego drugiego świata. Kuchnię mamy wspólną, więc nasze drogi kiedyś się przetną. Ale nie tak prędko. Nie teraz. Nie za chwilę.
Sączą się gadki zakochanej czternastolatki.
Próbują wejść przez te drzwi nieszczelne. Słuchawki na uszy, Sudanim na mózg.
Spora ulga. Wbrew pozorom - cisza. Wbrew pozorom - spokój. Wbrew pozorom - odpoczynek.
...wreszcie.
I od progu jak powódź zalewa mnie ta fala. Ciężka jak lawina przytłacza mnie wielka PUPA. Zamykam drzwi i znowu jestem synem tej drugiej strony, ale nie czuję tego. Czuję się jak ktoś obcy. Czuję się jak współlokator.
Uciekam.
Nie mogę tego wytrzymać. Rozbieram się i wychodzę.
I wchodzę.
Zamykam drzwi i jestem gdzie indziej. Dochodzą mnie szmery. Pogłosy z tego drugiego świata. Kuchnię mamy wspólną, więc nasze drogi kiedyś się przetną. Ale nie tak prędko. Nie teraz. Nie za chwilę.
Sączą się gadki zakochanej czternastolatki.
Próbują wejść przez te drzwi nieszczelne. Słuchawki na uszy, Sudanim na mózg.
Spora ulga. Wbrew pozorom - cisza. Wbrew pozorom - spokój. Wbrew pozorom - odpoczynek.
...wreszcie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)