Nie komentowanie rzeczy, z którymi się nie zgadzam, a o których wiem, że nie mogę wygrać w dyskusji o nich wciąż stanowi dla mnie problem. Powstrzymałem się co prawda wczoraj, by podyskutować o gustach muzycznych i tekście pewnego utworu, ale dzisiaj już mi nie wyszło. Po co właściwie dyskutować? Dla satysfakcji, że okazało się być stroną, która miała rację? Ale co kiedy wiemy, że nie ma na to szans... Nie ma, bo ktoś nie zrozumie twoich argumentów. Nawet jak go postawisz pod ścianą, zagniesz na 100 różnych sposobów, on dalej będzie się utrzymywał przy swoim zdaniu... Ba! Następnym razem obierze tę samą taktykę w rozmowie, bo przecież on musi mieć rację, bo jest tylko jedna racja i nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe jest białe.
Więc po co? Żeby zasmucić się jeszcze bardziej? Tym, że ludzie nie rozumieją, albo że jest się niezrozumiałym? Do dupy taka robota... w ogóle się nie odzywać? Też przesada, bo trzeba wyznaczyć sobie jakąś granice, swoje ryżowe poletko, do którego mi się kurwa nie waż przychodzić z kapustą!
Dyskutowanie z nauczycielami o poglądach też nie ma większego sensu, bo oni gdy pytają cię o opinię na jakiś temat, tak naprawdę mają ją w dupie. O kurde, masz inną niż ja? O kurcze, nie wiem co ci odpowiedzieć? "Zmieńmy temat", "Nie skomentuję tego"... to po chuja w ogóle pytasz, skoro nie dopuszczasz innej możliwości niż ta, którą wymyśliłaś/eś?
Ja wiem, że jestem niewygodny, bo lubię się czepiać szczegółów... bo diabeł w nich tkwi. Wielkie ściany poglądu się walą, bo zapomniałeś o jednej istotnej podpórce.
Tylko, że mnie się już nie chce, bo ludzie wolą mieszkać w krzywych domach, które wyglądają ładnie, ale funkcjonuję tak sobie, niż w wyglądającej jak rudera w chatce, w której wszystko jest ładnie poukładane, ma swoje miejsce i zastosowanie.
Przynajmniej jemu się udaje:
Moja jest tylko racja, i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!
OdpowiedzUsuńLife is so simple