
poniedziałek, 21 listopada 2011
sobota, 19 listopada 2011
Tak bardzo śmiechłem
"Nigdy nie myśl, że cokolwiek o kimkolwiek wiesz. To najbardziej kłamliwe i krzywdzące stwierdzenie."
Hm... poczekaj, miałem jakaś odpowiedź tylko muszę ją sobie przypomnieć... jak to był... a, już wiem!
P I E R D O L E N I E
To ja może odpowiem tak: "Nigdy nie sądź, że jesteś tak bardzo wyjątkowy, że nikt nie może przewidzieć co zrobisz". Na świecie mamy ile? 7 miliardów ludzi? I co? Każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju w znaczeniu, że jest tak bardzo oryginalny, ma inne potrzeby, inne reakcje itp? (chociaż w znaczeniu, że jest jedyny w swoim rodzaju... to filmy nas tego nauczyły "Jesteś jedyny w swoim rodzaju, nie ma drugiego takiego człowieka na świecie jak ty" to też takie pierdolenie, tylko mniejsze). Gdyby każdy z nas był tak bardzo oryginalny i nie działał według żadnego przewidywalnego dla danej grupy osób schematu, to świat już dawno by się zawalił... nasz świat. Cywilizacja, którą zbudowaliśmy, a którą niektórzy już rzygamy.
Człowiek jest zwierzęciem. Pamiętam kiedy bardzo oburzyło mnie to stwierdzenie na lekcji biologii w gimnazjum. "Jak można porównywać człowieka do zwierząt?!?!?". Nie pamiętam jakie były moje argumenty, że myślimy? Że mamy duszę? (Bóg mocno!)
W każdą dziwkę (ang. - anywhore) dzisiaj bardzo się z tym stwierdzeniem zgadzam. Może nawet za bardzo. Chociaż naprawdę nie obraziłbym się, gdybym się mylił. Byłoby to bardzo przyjemne doświadczenie. Wracając, człowiek jest zwierzęciem i do tego zwierzęciem stadnym. Dlaczego tak bardzo lubimy wpychać się do autobusu, w którym ludzie leżą na oknach, bo już się nie mieszczą? Żeby pobyć w stadzie... a zimą to już w ogóle... dzielimy się ciepłem, nie czujemy się samotni, przez co chronimy się przed jesienno-zimową depresją.
Dlatego jeśli ktoś mówi mi, żebym nie myślał, że kogoś znam, wiem więcej o nim niż on sam i potrafię przewidzieć jego zachowania, to przykro mi bardzo, ale pierdoli... To jest pobożne życzenie, żeby tak nie było, które nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Jasne, że wiedzieć więcej o kimś niż on sam, czasami przybiera różne dziwaczne, pokurwione formy, jak np. wtedy kiedy dziadkowie każą ci zjeść cały obiad, a ty nie możesz, bo nie jesteś głodny. Oni mówią, że jesteś i masz zjeść. A nawet lekarz powiedział, żeby nie zmuszać cię do jedzenia (nigdy ci tego nie zapomnę dziadku... to było jakieś 13 lat temu -.- ).
Poza takimi przypadkami, człowieka jak najbardziej da się podciągnąć pod jakiś schemat zachowań. Najlepiej by w ogóle było, żebyśmy sami sobie zdali sprawę z tego, jak nasz schemat wygląda, bo to nam daje większą świadomość nas. Ja o sobie też nie myślę, że jestem jakiś niewiadomojakoryginalnyokurwatakbardzoinny. Nie jestem, ale wiem jaki jestem, wiem, że są ludzie, którzy myślą podobnie lub zachowują się podobnie w pewnych sytuacjach i nimi się otaczam. Może dlatego jestem trochę antyspołeczny, ale hej! Przynajmniej nie męczę się tak bardzo, jakbym mógł.
Dlatego myślmy trochę i kiedy ktoś mówi, że "wiedziałem, że to powiesz", albo "spodziewałem się tego po tobie", albo "przeprowadziłem już tę rozmowę w myślach, wiem jak się skończy, dlatego nie mam zamiaru jej prowadzić" to nie odcinajmy się od tego z wyższością: "Gówno wiesz, jestem tak bardzo oryginalny, nie mogłeś tego przewidzieć", tylko zastanówmy się nad tym i wyciągnijmy z tego wnioski... każdy na swój własny sposób.
środa, 16 listopada 2011
Mój kochany kucyk
Jak to dobrze porozmawiać z czymś co ci nie odpowiada. Ba! Czego nawet nie ma w realnym świecie. Niebezpieczeństwo dialogu jest takie, że nie zostanie się zrozumianym. A niebezpieczeństwo niewygodnego dialogu, który się rozpoczęło, a czego się żałuje jest takie, że trzeba będzie odejść z wykrzywem mordy i świadomością, że nie dość, że nie przekonało się interlokutora do swojej racji, to nawet on tej racji nie zrozumiał. I to jest najbardziej irytujące.
Nie komentowanie rzeczy, z którymi się nie zgadzam, a o których wiem, że nie mogę wygrać w dyskusji o nich wciąż stanowi dla mnie problem. Powstrzymałem się co prawda wczoraj, by podyskutować o gustach muzycznych i tekście pewnego utworu, ale dzisiaj już mi nie wyszło. Po co właściwie dyskutować? Dla satysfakcji, że okazało się być stroną, która miała rację? Ale co kiedy wiemy, że nie ma na to szans... Nie ma, bo ktoś nie zrozumie twoich argumentów. Nawet jak go postawisz pod ścianą, zagniesz na 100 różnych sposobów, on dalej będzie się utrzymywał przy swoim zdaniu... Ba! Następnym razem obierze tę samą taktykę w rozmowie, bo przecież on musi mieć rację, bo jest tylko jedna racja i nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe jest białe.
Więc po co? Żeby zasmucić się jeszcze bardziej? Tym, że ludzie nie rozumieją, albo że jest się niezrozumiałym? Do dupy taka robota... w ogóle się nie odzywać? Też przesada, bo trzeba wyznaczyć sobie jakąś granice, swoje ryżowe poletko, do którego mi się kurwa nie waż przychodzić z kapustą!
Dyskutowanie z nauczycielami o poglądach też nie ma większego sensu, bo oni gdy pytają cię o opinię na jakiś temat, tak naprawdę mają ją w dupie. O kurde, masz inną niż ja? O kurcze, nie wiem co ci odpowiedzieć? "Zmieńmy temat", "Nie skomentuję tego"... to po chuja w ogóle pytasz, skoro nie dopuszczasz innej możliwości niż ta, którą wymyśliłaś/eś?
Ja wiem, że jestem niewygodny, bo lubię się czepiać szczegółów... bo diabeł w nich tkwi. Wielkie ściany poglądu się walą, bo zapomniałeś o jednej istotnej podpórce.
Tylko, że mnie się już nie chce, bo ludzie wolą mieszkać w krzywych domach, które wyglądają ładnie, ale funkcjonuję tak sobie, niż w wyglądającej jak rudera w chatce, w której wszystko jest ładnie poukładane, ma swoje miejsce i zastosowanie.
Przynajmniej jemu się udaje:
poniedziałek, 14 listopada 2011
SPOILER
"-Wiesz co Paweł, bo teraz zachowujesz się jak taka kura domowa, która czyta kryminał i mówi "TYLKO MI NIE MÓW KTO ZABIŁ! TYLKO MI NIE MÓW KTO ZABIŁ!"
-Bo generalnie nikt z nas tej książki nie czytał, a pani nam powiedziała kto kogo zabija, to nie jest przyjemne. Szczególnie jeśli książkę się ciężko czyta, wiedzieć jak się kończy.
-Ale to nie jest powieść sensacyjna.
-Nie szkodzi, ale nie byłaby chyba pani szczęśliwa, gdyby ktoś pani zdradził zakończenie.
-Nie ruszyłoby mnie to. Czasem sama jak czytam kryminał to od razu patrzę na koniec, kto zabił.
-To po co w ogóle wtedy czytać kryminał"
Nie jest to dokładny stenogram, ale oddaje sens lekcji. Nie chodzi tu o moje wypowiedzi, chodzi tu o wypowiedzi mojego interlokutora... Łączmy się w bólu drogie kury domowe... no chyba, że tylko mnie boli taka logika.
Baby są jakieś inne
Są. Zaprzeczanie temu jest wyrazem jakichś braków percepcyjnych. To nie jest szowinizm, to jest stawanie w obliczu prawdy.
To niekoniecznie źle. Kobiety są dzięki swojemu pojmowaniu rzeczywistości lepsze na jakichś stanowiskach... nie pamiętam jakich, ale na pewno w szkole jakaś pani z poradni zawodowej o tym wspominała.
Dlaczego nie ma kobiet górników? Co nie chcecie sobie paznokci połamać? Gówno... wyobrażacie sobie kobietę, która codziennie schodzi do ciemnego szybu, haruje jak wół, a potem wychodzi upierdolona od góry do dołu węglem? Nie wiem czy faceci potrafią zdobyć się na inne wyobrażenie o fizycznie pracującej kobiecie niż takie:
Kobiety nie rozumieją mężczyzn. Co jest absolutnie dziwne, bo wg mnie (ojojoj, jestem facetem) męski punkt widzenia jest dużo prostszy. Faceci myślą po linii prostej. A kobiety nad interpretują... dlatego dla nich przyczyna i skutek czyli, że z A wynika B (A -> B) wygląda jakoś tak:
Bardziej obrazowy przykład:
Long story - short story. Ech... nie lubię sobie utrudniać życia, więc pewnie nigdy was nie zrozumiem.

EDIT:
Widzicie?!
środa, 2 listopada 2011
Wrong definition?
Nie przyznaję się do błędu.
Czepiam się.
Wymądrzam.
Jestem egoistą.
Co tam jeszcze możecie o mnie powiedzieć? Sporo rzeczy... zgadzam się z dwoma ostatnimi punktami. Z pierwszymi dwoma niekoniecznie. Przyznaję się do błędu, jeśli tylko ktoś udowodni mi, że nie mam racji, przyznam mu rację, poprawię się. Nie jest więc według mnie hipokryzją moja... przed, przed, przedostatnia notka o przyznawaniu się do winy. Musi jednak zaistnieć ten warunek, że przedstawisz mi lepsze argumenty za swoją racją, niż ja Tobie za swoją.
Czepiam się... no to mamy chyba największe nieporozumienie. Co rozumiemy przez czepianie się? Jeśli robimy coś, a ktoś ciągle wytyka nam nasze niedoskonałości? Mówi co mamy robić, mimo że w zasadzie to robimy? Coś w tym stylu? Generalnie jest to przesadne wytykanie komuś jego słabości (tak bym to zdefiniował). Czy ja się więc czepiam... hm... Wiem, że często i gęsto poprawiam was jeśli popełnicie błąd ortograficzny, wiem i przepraszam za to, nie wiem skąd mi się to wzięło, ale pewnie moja matka ma z tym coś wspólnego. Ostatecznie świat staje się przez to bardziej ortograficznie poprawnym miejscem, ale wiem, że z tym akurat przesadzam. Z drugiej strony, nie poprawiam tych, którzy błędów nie robią i tu dochodzimy w sumie do sedna.
Może sądzisz, że się czepiam, bo po prostu podważam Twój autorytet kiedy wypowiadasz się na jakiś temat? A to z tego prostego powodu, że nie wiesz o czym mówisz? Trudno milczeć, kiedy ktoś mówi oczywiste głupoty. Chcąc pokazać mu błędność jego rozumowania musisz trochę podrążyć. Kiedy drążysz odkrywasz więcej niewiedzy/głupoty i ostatecznie dochodzisz do momentu kiedy Twój rozmówca sam uświadamia sobie swoją głupotę (w pełni lub w części świadomie... bo można np. stwierdzić, że ktoś się nas czepia i dlatego przegrywamy dyskusję).
Nie wiem czy się czepiam... możliwe, że tak. Ale wiecie co powiedział Mark Twain: "Lepiej jest milczeć i sprawiać wrażenie głupiego niż mówić i rozwiać wszelkie wątpliwości."
wtorek, 1 listopada 2011
...ten nie żyje.
Z czego wynika to, że nie dajemy dzieciom cukierków 31 października, a idziemy na cmentarz 1 listopada? Tradycja?
Wiem, że dzieci naoglądały się głupkowatych filmów, bajek i seriali i myślą, że mogą ci dzwonić i pukać mówiąc: "Cukierek, albo psikus". Pogańska tradycja... w archiwum mojego mózgu krąży wzmianka o tym, że ma to coś wspólnego ze staaaaarym zwyczajem przekupywania złych duchów, żeby zostawiły cię w spokoju. Nie wiem skąd wiem takie rzeczy... pewnie z lekcji angielskiego.
No dobrze, a co robimy na cmentarzach? Idziemy, stajemy nad miejscem, gdzie wcześniej zakopano naszych bliskich i co? Przypominamy ich sobie? Modlimy się za nich? Mój stosunek do tego zwyczaju świetnie obrazuje mój ulubiony cytat z Woody'ego Allena: "Ja osobiście nie jestem zainteresowany żadnym dziedzictwem, ponieważ mocno wierzę w to, że nazwanie pośmiertnie ulicy czyimś imieniem, w żadnym stopniu nie poprawia jego metabolizmu."
Nawet będąc katolikiem nie widziałem w tym większego sensu. Bo co? Niech Bóg im da wieczny odpoczynek? Myślisz, że to, że co roku stajesz nad czyimś grobem w jakiś sposób wpłynie na decyzje kolesia, który rzekomo stworzył cały świat? Albo już dawno wpuścił tego kogoś do nieba, albo nigdy tego nie zrobi, albo ten ktoś musi odsiedzieć swoje w czyśccu i Twoje jęczenie nic nie zmieni.
Jedyne co tak naprawdę wynikało zawsze dla mnie z wycieczki na cmentarz, to świadomość tego, że wszyscy umrzemy. Ale to jedna z tych życiowych prawd, które przynosimy do domu, a potem nic z nimi nie robimy... i to jest normalne.
A kto umarł...
Jak komuś może zrobić się smutno, na widok kotleta?
Jak słuchamy innych ludzi, kiedy opowiadają nam o swoich zmartwieniach, to czasami możemy odnieść wrażenie, że ich problemy są jakieś takie... słabe, w sensie, że bardzo proste (wg nas) do rozwiązania. Albo, że ci ludzie zamartwiają się nad wyraz, podczas gdy sprawa wcale nie wygląda tak beznadziejnie jak im się wydaje.
A jednak...
Popatrzmy na to co nas martwi. Co jest naszym zapalnikiem silnych emocji?
Właśnie robię obiad i wyciągnąłem kotlety przygotowane dla mnie przez matkę i jej męża przed ich wyjazdem. Spojrzałem na nie i zrobiło mi się smutno... To są takie pierdoły, ale strasznie zaburzają mój komfort bycia. Bo o to kotlet, który zaraz będę spożywał jest wielkości talerza. Wielki co? Zajebiście, tylko, że ma mniej niż centymetr grubości. Wrzucasz to to na patelnię - PSSSssssss! - zmieniasz stronę - PSSSSssss! - i ściągasz, bo jak potrzymasz dłużej to przypalisz...
Nie wiem jak Ty panie mężu, ale mnie nie bawi jedzenie, naleśnika zrobionego z mięsa... Chyba, że faktycznie czymś go wypełnię i zawinę...
Takie pierdoły, ale wkurwia mnie to, że cudownym zbiegiem okoliczności, w 9/10 przypadków kiedy idę się umyć zanim oni to zrobią, ktoś wpadnie na zajebiście mądry pomysł, żeby pozmywać kiedy ja będę brał prysznic. Nie wiem czy macie świadomość jaka to przyjemność brać prysznic kiedy woda wylatuje pod bardzo niskim ciśnieniem... Odpowiadam: ŻADNA.
Pierdoły, ale wkurwia mnie słuchanie pierdołowatych, słodko-pierdzących rozmów, odpowiadanie na retoryczne dla mnie, ale już nie dla pytającej pytania, czy kilkukrotnego udzielania odpowiedzi na zadane już (chociaż może w lekko zmienionej formie) pytania.
NO PO PROSTU MNIE TO WKURWIA.
I ciągnie mnie na peron gdzie kręciliśmy "TOR"... nie wiem co on takiego w sobie ma. Jest oazą spokoju dla mojej psychiki? To niezbyt dobrze o niej świadczy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)