Chciałem zacząć tego posta od napisania, że "nie ma nic gorszego niż blokada twórcza", bo stwierdziłem, że nie mogę użyć zwrotu "patrzenie na białą stronę" do tworzenia bloga, uznałem kartkę za zbyt małą. A tu niespodzianka, blogger wyszedł mi na przeciw i teraz patrzę na wielką, ogromną, przerażających rozmiarów pustą białą stronę. Cudownie... Nie ma to żadnego przełożenia na to, jak będzie się to prezentowało na stronie po opublikowaniu. Przykład: pierwszym wyrazem poprzedniej linijki jest według tego widoku "małą" a ostatnim "się". Zobaczymy.
O czym to miałem pisać, a tak nie mam wody. Cholernie nieprzyjemne uczucie, gdy z jakichś powodów przełamany zostanie twój schemat. Przerwana zostanie ciągłość. Coś jak koniec szkoły. Pięć dni w tygodniu wstawałeś/aś o określonej godzinie wiedząc co masz zrobić. Chcąc lub nie chcąc szło się do tej szkoły (od teraz używam rodzaju męskiego, wkurza mnie taka uniwersalizacja zdań) i twój stosunek do tej aktywności nie miał większego znaczenia. Mogłeś nie iść, ok, ktoś cię potem rozliczy. Iść? Też w porządku. Chorować, ok, masz zwolnienie ze szkoły. A teraz nagle co? Po co będziesz się budził każdego dnia? Bo po co tak naprawdę się budzisz? Żeby żyć, ale dlaczego? Co jest twoim celem? No właśnie.
To w sumie interesujące spostrzeżenie, które pojawiło się w wywiadzie z Łoną w Wysokich Obcasach. (Wywiad tutaj: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,11576569,Lona___raper_wyksztalciuszny.html?startsz=x&as=1 ).
Nigdy nie pomyślałem o tym, że moje slow-motion może być wynikiem "rozleniwiającego miasta".
No proszę, rozproszyłem się. Niech to będzie puentą tego krótkiego wpisu.
Wow... chyba zmienię domenę, bo nie tak to miało wyglądać wizualnie O.O

niedziela, 29 kwietnia 2012
środa, 18 kwietnia 2012
Pryskający optymizm
Czy naprawdę wszystko przychodzi mi zbyt łatwo? Dlatego nie chcę iść do pracy? Bo nie widzę tej potrzeby?
Otaczamy się niewidzialnymi pieniędzmi, nie widzimy ile pieniędzy jest potrzebne na nasz obiad, na kolację, na pranie czy mycie naczyń. Pieniądze jakoś są, więc myjemy, jemy i pierzemy. A co jeśli one się kiedyś skończą?
Stoją właśnie na progu. Mam dziwne wrażenie, że walka o swoje marzenia, oznacza zrobienie czegoś niespodziewanego, może dla niektórych głupiego, bo wszystkie bezpieczne rozwiązania sprawią, że nigdy nie przekroczę progu.
Najbardziej żałuję, że nie mam chwili na zastanowienie. Niby mam mnóstwo wolnego czasu, ale żadna chwila nie jest wolna. Nie ma przestrzeni, żeby podejmować życiowe, odpowiedzialne decyzje i za nimi podążać.
Najbardziej niespodziewanym akcentem było spotkanie "niby-żula" w autobusie:
-Jaki masz problem?
-Nie mam
-Widzę. Ale rozwiążesz. Ja tak rozwiązuje swoje problemy
-Słabe rozwiązanie
-Pomaga
-Ale na chwilę
-Jaki kierunek?
-Humanistyczny
-Powodzenia
-Nawzajem
Otaczamy się niewidzialnymi pieniędzmi, nie widzimy ile pieniędzy jest potrzebne na nasz obiad, na kolację, na pranie czy mycie naczyń. Pieniądze jakoś są, więc myjemy, jemy i pierzemy. A co jeśli one się kiedyś skończą?
Stoją właśnie na progu. Mam dziwne wrażenie, że walka o swoje marzenia, oznacza zrobienie czegoś niespodziewanego, może dla niektórych głupiego, bo wszystkie bezpieczne rozwiązania sprawią, że nigdy nie przekroczę progu.
Najbardziej żałuję, że nie mam chwili na zastanowienie. Niby mam mnóstwo wolnego czasu, ale żadna chwila nie jest wolna. Nie ma przestrzeni, żeby podejmować życiowe, odpowiedzialne decyzje i za nimi podążać.
Najbardziej niespodziewanym akcentem było spotkanie "niby-żula" w autobusie:
-Jaki masz problem?
-Nie mam
-Widzę
-Słabe rozwiązanie
-Pomaga
-Ale na chwilę
-Jaki kierunek?
-Humanistyczny
-Powodzenia
-Nawzajem
niedziela, 15 kwietnia 2012
This cannot be the place
Jest w szkole pewna grupa osób, która rozumie i się uczy, albo uczy się i rozumie, nie pamiętam kolejności...
Jest też pewna grupa ludzi, która nie ma pojęcia, bo i po co wiedzieć, skoro to droga donikąd.
Czy mogę zarabiać na byciu głosem pokolenia? Tylko, że chyba nie jestem... co reprezentuje sobą moje pokolenie? :/
Uciec czy zostać? Mamy strach przed przyszłością i ktoś nam wpoił, że żeby zostać musimy mieć pieniądze. Ktoś nas też przestraszył, że żeby uciec musimy mieć ich jeszcze więcej.
Większość "wielkich", która zabłysła w latach 90 lub wcześniej zaczęła robić, to co robi do dziś w wieku 20kilku lat... może nawet mniej. Czy to znaczy, że teraz jest mój czas? Że TO jest właśnie wybór mojego życia? Że to co zrobię po maturze zdefiniuje kim będę i co będę robił? A może już zaprzepaściłem szansę... może już określiłem się jako statyczny tchórz, który lubi marzyć, ale konsekwentnie nie będzie podejmował żadnych kroków do ich realizacji.
"Ty nie jesteś typem osoby, która może mieć ciekawe życie"
Niektóre słowa wracają, jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Jest też pewna grupa ludzi, która nie ma pojęcia, bo i po co wiedzieć, skoro to droga donikąd.
Czy mogę zarabiać na byciu głosem pokolenia? Tylko, że chyba nie jestem... co reprezentuje sobą moje pokolenie? :/
Uciec czy zostać? Mamy strach przed przyszłością i ktoś nam wpoił, że żeby zostać musimy mieć pieniądze. Ktoś nas też przestraszył, że żeby uciec musimy mieć ich jeszcze więcej.
Większość "wielkich", która zabłysła w latach 90 lub wcześniej zaczęła robić, to co robi do dziś w wieku 20kilku lat... może nawet mniej. Czy to znaczy, że teraz jest mój czas? Że TO jest właśnie wybór mojego życia? Że to co zrobię po maturze zdefiniuje kim będę i co będę robił? A może już zaprzepaściłem szansę... może już określiłem się jako statyczny tchórz, który lubi marzyć, ale konsekwentnie nie będzie podejmował żadnych kroków do ich realizacji.
"Ty nie jesteś typem osoby, która może mieć ciekawe życie"
Niektóre słowa wracają, jak bomba z opóźnionym zapłonem.
The Movie
"No Paweł, jak tak się nad tym zastanowić, to masz całkiem filmowe życie. Udało ci się"
~Zgadnijcie-kto
Coś w tym jest... gdyby wyciąć wszystkie nudne fragmenty i zmontować te, o których się mówi nawet kilka miesięcy po, to faktycznie. Całkiem filmowo. Tylko, że to jakiś dramat... komedio-dramat ewentualnie. Chyba, że żarty wylecą podczas montażu.
Chciałbym nakręcić film, w którym uda mi się zawrzeć te emocje. To byłby taki całkowicie mój film. Spokojna narracja, trochę żartów, trochę prawdy, jeszcze trochę żartów, spokój i wyciszenie. Lubię takie filmy. Tak naprawdę rzadko szukam w kinie ucieczki. Oglądam dużo blockbusterów, które mają na celu odwrócić moją uwagę od problemów dnia codziennego, ale jednak bardziej cenię sobie filmy, w których autorzy podejmują próbę przekazania czegoś o życiu. To bardziej rozwijające...
Nie mam pomysłu na zakończenie dla tego posta. W ogóle jakiś taki bez pomysłu jest on.
Bohater odchodzi środkiem ulicy, tyłem do kamery. Kamera oddala się, ukazując bezmiar pustkowia, w którego stronę zmierza bohater. Zatrzymuje się ukazując horyzont i bohatera, który jest teraz tylko małym, poruszającym się punktem w rogu ekranu. Obraz znika.
Wystąpili
~Zgadnijcie-kto
Coś w tym jest... gdyby wyciąć wszystkie nudne fragmenty i zmontować te, o których się mówi nawet kilka miesięcy po, to faktycznie. Całkiem filmowo. Tylko, że to jakiś dramat... komedio-dramat ewentualnie. Chyba, że żarty wylecą podczas montażu.
Chciałbym nakręcić film, w którym uda mi się zawrzeć te emocje. To byłby taki całkowicie mój film. Spokojna narracja, trochę żartów, trochę prawdy, jeszcze trochę żartów, spokój i wyciszenie. Lubię takie filmy. Tak naprawdę rzadko szukam w kinie ucieczki. Oglądam dużo blockbusterów, które mają na celu odwrócić moją uwagę od problemów dnia codziennego, ale jednak bardziej cenię sobie filmy, w których autorzy podejmują próbę przekazania czegoś o życiu. To bardziej rozwijające...
Nie mam pomysłu na zakończenie dla tego posta. W ogóle jakiś taki bez pomysłu jest on.
Bohater odchodzi środkiem ulicy, tyłem do kamery. Kamera oddala się, ukazując bezmiar pustkowia, w którego stronę zmierza bohater. Zatrzymuje się ukazując horyzont i bohatera, który jest teraz tylko małym, poruszającym się punktem w rogu ekranu. Obraz znika.
Wystąpili
czwartek, 12 kwietnia 2012
O książkach
Ach... znacie to przyjemne uczucie spełnienia, kiedy kończycie czytać książkę, zamykacie okładkę z drugiej strony z poczuciem jakiegoś wzbogacenia. Jakby czegoś wam przybyło. Mądrości? Umiejętności? Expa?
Książką, która tym razem przyczyniła się do takiego mego poczucia było "451° Fahrenheita" Raya Bradbury'ego. Science-fiction, o świecie, w którym zabronione jest czytanie książek właśnie. Interesująca lektura, tym bardziej, że kończy ją dosyć ciekawe posłowie autorstwa Marka Oramusa, z którego zaraz pozwolę sobie zacytować kilka co lepszych fragmentów.
Sprawa, która jest jednak dla mnie punktem wyjścia do napisania tej notki, to publikacja książki mamy Magdy (tej co to z kocyka wypadła, czy została wypuszczona, nie wiem, nie śledziłem) pod tytułem "Wybaczcie mi", która to książka, nie będzie sprzedawana w empikach, po protestach klientów. Całą sytuację przybliża i komentuje na swoim blogu Kominek (myślę, że znana postać, a jak nie to link jest tutaj:
http://www.kominek.tv/2012/04/ilu-potrzeba-polakow-aby-wycofac-biblie-ze-sprzedazy/#more-3758 ). Komentuje ku mojemu zdziwieniu dosyć naiwnie, oczekiwałbym jednak więcej od najbardziej znanego, z tego co mi mówią koledzy, polskiego blogera.
Kominek ów zastanawia się dlaczego empik postanawia wycofać się ze sprzedaży książki. I czy gdyby zebrała się odpowiednia ilość osób, to zaprzestałby również sprzedaży Biblii, a także innych książek, którymi autorami byli najwięksi zbrodniarze ludzkości jak Hitler czy Stalin. Różnica między "Wybaczcie mi", a np. "Mein Kampf" (z którym zresztą chciałbym się zapoznać, czego nie mogę powiedzieć o książce... pani Katarzyny bodajże) jest taka, że czytając twór człowieka, który przyczynił się do wymordowania milionów żydów oraz przedstawicieli wszystkich innych nacji, możemy zobaczyć ten umysł. Możemy poznać tok rozumowania, który przyczynił się do podjęcia przez niego takich, a nie innych decyzji, możemy zobaczyć techniki manipulacyjne, jakich używał, żeby przekonać do siebie ludzi (jak to ktoś powiedział, chyba żartobliwie, jak to jest, że niski, ciemnooki brunet przekonał cały naród, że ideałem człowieka jest wysoki, niebieskooki blondyn... o czymś to świadczy). Czego za to dowiemy się o człowieku czy życiu z książki kobiety, która upuściła swoje dziecko? Hm... jak to jest jak zabije się dziecko? Jak zarobić na śmierci swojego dziecka? No przepraszam, ale dla mnie ciągnięcie tej sprawy jest po prostu zbijaniem kasy na nieszczęściu. Dziwię się, że ludzie tak długo potrafią się temu przyglądać.
Gdzie jest Madzia? Rodzina milczy, matka mówi, Rutkowski wkracza do akcji, Rutkowski znajduje ciało, jednak nie, to tylko ubranko, matka się przyznaje, ojciec nic nie mówi, ojciec przerywa milczenie. A w międzyczasie dostali pieniądze za wywiady, słyszałem, że mieszkanie (nie wiem dlaczego) i generalnie robią dużo szumu, mimo, że sprawa nie powinna na to pozwalać.
To trochę tak... a nawet bardzo tak jak ze Smoleńskiem. Samolot spadł. Zginęło 96 osób. Wielka tragedia, nie przeczę, to jest wielka tragedia. Ale nagle w kioskach (podkreślam W KIOSKACH, czyli łatwiej dostępne niż w księgarniach) pojawiły się książki o tym wypadku (gdzie jeszcze niewiele w ogóle wiadomo), albumy z parą prezydencką, jeszcze więcej książek, artykuły, więcej albumów, no po prostu szał straszny. Ktoś się na tym nieźle przypuszczam obłowił. Na śmierci 96 osób. Może napisał potem poradnik pt.: "Jak zarabiać na śmierci", który przeczytała pani Katarzyna i wzięła sobie porady do serca.
Ok, czas na cytat
"Totalitaryzm zawsze jest ciekawy z powodu form, które dla zmyłki przybiera. Jego natura, jego sedno pozostają wszędzie takie same: kłamstwo plus zbrodnia, o, zbrodnia koniecznie, bez tego nigdzie się nie obeszło. ale i kłamstwo jest nieodzowne do zalepiania umysłów, do mącenia w głowach. Ksiazka przeszkadza kłamstwu, uczy jak je wykryć, demaskuje je i obnaża - czyli właściwie jasne, czemu tyran musi ją uznać za wroga. W "Fahrenheicie książki prawdopodobnie były ostatnią zaporą na drodze szalejącej syntetycznej kultury, jaka i u nas zaczyna dominować. Ale tu, w naszej rzeczywistości, do sprawy podchodzi się o ileż sprytniej: nie likwidacją książek zapewnimy synturze zwycięstwo (syntura - skrót Lema od syntetyczna kultura), tylko ich nadmiarem, natłokiem, tak by w powodzi gówna, tym tylko podobnego do literatury, że z papieru i oprawne w okładki, utonęły rzeczy naprawdę wartościowe. U Bradbury'ego trzeba wyrzeźbić wartości przez zniszczenie co do jednego ich materialnych nośników. U nas robi się to przez zatopienie, zalanie chłamem. Jak chłamu będzie mnóstwo, a wartości mało, każdy sięgnie po chłam - z lenistwa, braku orientacji albo dla prostych reguł statystycznych."
Chciałbym zakończyć ripostą, która nasunęła mi się kilkadziesiąt minut po dyskusji o książce o Magdzie i wystąpieniom w celu wycofania Biblii. Zdanie Kuby (cholera, znowu Kuba) brzmiało mniej więcej: "Dla ateisty obie książki powinny mieć podobną wartość."
Otóż nie, bo kultura Europejska opiera się na Biblii i nawet jeśli nie wierzyć w jej świętość, to trzeba uznać jej wagę i fundamentalne znaczenie dla naszej kultury i historii. "Matrix" bez odniesień do Biblii nie byłby takim zajebistym filmem, żeby posłużyć się takim powszechnie znanym przykładem.
Dziękuję wszystkim, którzy zostawiają komentarze na blogu (szczególnie te miłe). Można znaleźć prostą zależność między przychylnymi odpowiedziami, a pojawianiem się kolejnych wpisów. Pozdrawiam wszystkich czytających ;)
Książką, która tym razem przyczyniła się do takiego mego poczucia było "451° Fahrenheita" Raya Bradbury'ego. Science-fiction, o świecie, w którym zabronione jest czytanie książek właśnie. Interesująca lektura, tym bardziej, że kończy ją dosyć ciekawe posłowie autorstwa Marka Oramusa, z którego zaraz pozwolę sobie zacytować kilka co lepszych fragmentów.
Sprawa, która jest jednak dla mnie punktem wyjścia do napisania tej notki, to publikacja książki mamy Magdy (tej co to z kocyka wypadła, czy została wypuszczona, nie wiem, nie śledziłem) pod tytułem "Wybaczcie mi", która to książka, nie będzie sprzedawana w empikach, po protestach klientów. Całą sytuację przybliża i komentuje na swoim blogu Kominek (myślę, że znana postać, a jak nie to link jest tutaj:
http://www.kominek.tv/2012/04/ilu-potrzeba-polakow-aby-wycofac-biblie-ze-sprzedazy/#more-3758 ). Komentuje ku mojemu zdziwieniu dosyć naiwnie, oczekiwałbym jednak więcej od najbardziej znanego, z tego co mi mówią koledzy, polskiego blogera.
Kominek ów zastanawia się dlaczego empik postanawia wycofać się ze sprzedaży książki. I czy gdyby zebrała się odpowiednia ilość osób, to zaprzestałby również sprzedaży Biblii, a także innych książek, którymi autorami byli najwięksi zbrodniarze ludzkości jak Hitler czy Stalin. Różnica między "Wybaczcie mi", a np. "Mein Kampf" (z którym zresztą chciałbym się zapoznać, czego nie mogę powiedzieć o książce... pani Katarzyny bodajże) jest taka, że czytając twór człowieka, który przyczynił się do wymordowania milionów żydów oraz przedstawicieli wszystkich innych nacji, możemy zobaczyć ten umysł. Możemy poznać tok rozumowania, który przyczynił się do podjęcia przez niego takich, a nie innych decyzji, możemy zobaczyć techniki manipulacyjne, jakich używał, żeby przekonać do siebie ludzi (jak to ktoś powiedział, chyba żartobliwie, jak to jest, że niski, ciemnooki brunet przekonał cały naród, że ideałem człowieka jest wysoki, niebieskooki blondyn... o czymś to świadczy). Czego za to dowiemy się o człowieku czy życiu z książki kobiety, która upuściła swoje dziecko? Hm... jak to jest jak zabije się dziecko? Jak zarobić na śmierci swojego dziecka? No przepraszam, ale dla mnie ciągnięcie tej sprawy jest po prostu zbijaniem kasy na nieszczęściu. Dziwię się, że ludzie tak długo potrafią się temu przyglądać.
Gdzie jest Madzia? Rodzina milczy, matka mówi, Rutkowski wkracza do akcji, Rutkowski znajduje ciało, jednak nie, to tylko ubranko, matka się przyznaje, ojciec nic nie mówi, ojciec przerywa milczenie. A w międzyczasie dostali pieniądze za wywiady, słyszałem, że mieszkanie (nie wiem dlaczego) i generalnie robią dużo szumu, mimo, że sprawa nie powinna na to pozwalać.
To trochę tak... a nawet bardzo tak jak ze Smoleńskiem. Samolot spadł. Zginęło 96 osób. Wielka tragedia, nie przeczę, to jest wielka tragedia. Ale nagle w kioskach (podkreślam W KIOSKACH, czyli łatwiej dostępne niż w księgarniach) pojawiły się książki o tym wypadku (gdzie jeszcze niewiele w ogóle wiadomo), albumy z parą prezydencką, jeszcze więcej książek, artykuły, więcej albumów, no po prostu szał straszny. Ktoś się na tym nieźle przypuszczam obłowił. Na śmierci 96 osób. Może napisał potem poradnik pt.: "Jak zarabiać na śmierci", który przeczytała pani Katarzyna i wzięła sobie porady do serca.
Ok, czas na cytat
"Totalitaryzm zawsze jest ciekawy z powodu form, które dla zmyłki przybiera. Jego natura, jego sedno pozostają wszędzie takie same: kłamstwo plus zbrodnia, o, zbrodnia koniecznie, bez tego nigdzie się nie obeszło. ale i kłamstwo jest nieodzowne do zalepiania umysłów, do mącenia w głowach. Ksiazka przeszkadza kłamstwu, uczy jak je wykryć, demaskuje je i obnaża - czyli właściwie jasne, czemu tyran musi ją uznać za wroga. W "Fahrenheicie książki prawdopodobnie były ostatnią zaporą na drodze szalejącej syntetycznej kultury, jaka i u nas zaczyna dominować. Ale tu, w naszej rzeczywistości, do sprawy podchodzi się o ileż sprytniej: nie likwidacją książek zapewnimy synturze zwycięstwo (syntura - skrót Lema od syntetyczna kultura), tylko ich nadmiarem, natłokiem, tak by w powodzi gówna, tym tylko podobnego do literatury, że z papieru i oprawne w okładki, utonęły rzeczy naprawdę wartościowe. U Bradbury'ego trzeba wyrzeźbić wartości przez zniszczenie co do jednego ich materialnych nośników. U nas robi się to przez zatopienie, zalanie chłamem. Jak chłamu będzie mnóstwo, a wartości mało, każdy sięgnie po chłam - z lenistwa, braku orientacji albo dla prostych reguł statystycznych."
Chciałbym zakończyć ripostą, która nasunęła mi się kilkadziesiąt minut po dyskusji o książce o Magdzie i wystąpieniom w celu wycofania Biblii. Zdanie Kuby (cholera, znowu Kuba) brzmiało mniej więcej: "Dla ateisty obie książki powinny mieć podobną wartość."
Otóż nie, bo kultura Europejska opiera się na Biblii i nawet jeśli nie wierzyć w jej świętość, to trzeba uznać jej wagę i fundamentalne znaczenie dla naszej kultury i historii. "Matrix" bez odniesień do Biblii nie byłby takim zajebistym filmem, żeby posłużyć się takim powszechnie znanym przykładem.
Dziękuję wszystkim, którzy zostawiają komentarze na blogu (szczególnie te miłe). Można znaleźć prostą zależność między przychylnymi odpowiedziami, a pojawianiem się kolejnych wpisów. Pozdrawiam wszystkich czytających ;)
Etykiety:
451 Fahrenheita,
Biblia,
Kominek,
Madzia,
Matrix,
Wybaczcie mi
wtorek, 3 kwietnia 2012
O bibliografii
Na facebooku widzę wysyp narzekań na bibliografię. Nie wiem czy na ich pisanie czy samą jej ideę lub w ogóle realne na nią zapotrzebowanie. Nie wiem, nie wnikam.
Ja natomiast chciałbym opowiedzieć o swoich pozytywnych przeżyciach z nią związanych.
(Nie no Paweł... tak bardzo interesujące!)
Po pierwsze odkryłem potęgę biblioteki miejskiej. Poważnie, Książnica wymięka. Mam ochotę pójść do biblioteki, a nawet nie pójść, tylko chodzić co czas jakiś, i wypożyczyć coś ciekawego. Jak to jest, że kiedy szukałem książek do mojej prezentacji, to znalazłem kilka innych, ciekawych pozycji, z którymi chętnie bym się zapoznał. Np. "Szachy w weekend". No kurcze, może podniósłbym swoje niewysokie zdolności, w tę jakże elitarną grę. Wiele też znalazłem książek o filmie i jego autorach traktujących, również zaintrygowały mnie one i z wielką uwagą oraz chęcią niekrytą pragnąłbym się z nimi zaznajomić, ale rozumiecie... matura.
Po drugie, jak się okazało, niektórzy poczynili naprawdę warte uwagi odkrycia. Wpływ mitologii na twórczość Tolkiena, niech będzie tu przykłądem. Tolkien zapoczątkował nową erę fantastyki (myślę, że nie przesadzam), jednak jeśli pomyślimy o tym, że musiał się czymś inspirować, przy kreowaniu takiego świata (zwłaszcza, że był filologiem, więc miał fundamenty), to wydaje się to raczej oczywiste. Jednak gdy uświadomimy sobie mnogość tych zapożyczeń, to jego twórczość nabiera nowego wymiaru. Jak zresztą każda twórczość, w której możemy coś odkrywać, utwory, w których można drążyć i analizować mają o wiele większe walory artystyczne, ale i rozrywkowe (jeśli ktoś lubi się dowartościowywać, a chyba nie ma osób, które tego nie lubią) niż coś, co jest nastawione tylko na zabawianie.
Krótki przykład: Boromir zainspirowany... Pieśnią o Rolandzie.
Przypomnijcie sobie tę scenę (wybaczcie, będę bazował na filmie, gdyż lektura wciąż przede mną), w której to Boromir w obliczu śmierci dmie w róg gondoru, wzywając pomoc. Niczym Roland, walczy do samego końca, chodź nie ma już dla niego żadnej nadziei. Kto by o tym pomyślał.
Śmierć Boromira:
http://www.youtube.com/watch?v=GFnWqdoboMM
Prowadzi nas to (a przynajmniej mnie) do dalszej analizy twórczości pisarzy i ciekawych wniosków. Otóż wielkie dzieła zawsze się na czymś opierają, czymś inspirują. Dzisiaj trudno wymyślić już cokolwiek nowego, wszystko bazuje na przetwarzaniu, co nie jest złe, jeśli umie się to robić i jeśli wkłada się w to pierwiastek twórczy, swoją kreatywność. To rodzi nadzieję na radosną przyszłość, która nie zakończy się dla mnie wzięciem kredytu na 40 lat, a może jakąś karierą pisarską... kto wie... kto wie... Dobrze sobie uświadomić, że takie rzeczy nas rozwijają. I że każdy rozwój ma jakiś wpływ na nasze życie.
Słaba puenta, ale lepszej nie mogłem wymyślić. Nienawidzę wywodów bez puenty. Urgh... jeśli opowiadamy coś co nie ma puenty, to można się poważnie zastanowić czy jest sens mówić cokolwiek, bo jeśli puenty zbraknie, to co odbiorca ma zrobić z przekazanymi mu informacjami... ano właśnie... nie wiadomo.
Ja natomiast chciałbym opowiedzieć o swoich pozytywnych przeżyciach z nią związanych.
(Nie no Paweł... tak bardzo interesujące!)
Po pierwsze odkryłem potęgę biblioteki miejskiej. Poważnie, Książnica wymięka. Mam ochotę pójść do biblioteki, a nawet nie pójść, tylko chodzić co czas jakiś, i wypożyczyć coś ciekawego. Jak to jest, że kiedy szukałem książek do mojej prezentacji, to znalazłem kilka innych, ciekawych pozycji, z którymi chętnie bym się zapoznał. Np. "Szachy w weekend". No kurcze, może podniósłbym swoje niewysokie zdolności, w tę jakże elitarną grę. Wiele też znalazłem książek o filmie i jego autorach traktujących, również zaintrygowały mnie one i z wielką uwagą oraz chęcią niekrytą pragnąłbym się z nimi zaznajomić, ale rozumiecie... matura.
Po drugie, jak się okazało, niektórzy poczynili naprawdę warte uwagi odkrycia. Wpływ mitologii na twórczość Tolkiena, niech będzie tu przykłądem. Tolkien zapoczątkował nową erę fantastyki (myślę, że nie przesadzam), jednak jeśli pomyślimy o tym, że musiał się czymś inspirować, przy kreowaniu takiego świata (zwłaszcza, że był filologiem, więc miał fundamenty), to wydaje się to raczej oczywiste. Jednak gdy uświadomimy sobie mnogość tych zapożyczeń, to jego twórczość nabiera nowego wymiaru. Jak zresztą każda twórczość, w której możemy coś odkrywać, utwory, w których można drążyć i analizować mają o wiele większe walory artystyczne, ale i rozrywkowe (jeśli ktoś lubi się dowartościowywać, a chyba nie ma osób, które tego nie lubią) niż coś, co jest nastawione tylko na zabawianie.
Krótki przykład: Boromir zainspirowany... Pieśnią o Rolandzie.
Przypomnijcie sobie tę scenę (wybaczcie, będę bazował na filmie, gdyż lektura wciąż przede mną), w której to Boromir w obliczu śmierci dmie w róg gondoru, wzywając pomoc. Niczym Roland, walczy do samego końca, chodź nie ma już dla niego żadnej nadziei. Kto by o tym pomyślał.
Śmierć Boromira:
http://www.youtube.com/watch?v=GFnWqdoboMM
Prowadzi nas to (a przynajmniej mnie) do dalszej analizy twórczości pisarzy i ciekawych wniosków. Otóż wielkie dzieła zawsze się na czymś opierają, czymś inspirują. Dzisiaj trudno wymyślić już cokolwiek nowego, wszystko bazuje na przetwarzaniu, co nie jest złe, jeśli umie się to robić i jeśli wkłada się w to pierwiastek twórczy, swoją kreatywność. To rodzi nadzieję na radosną przyszłość, która nie zakończy się dla mnie wzięciem kredytu na 40 lat, a może jakąś karierą pisarską... kto wie... kto wie... Dobrze sobie uświadomić, że takie rzeczy nas rozwijają. I że każdy rozwój ma jakiś wpływ na nasze życie.
Słaba puenta, ale lepszej nie mogłem wymyślić. Nienawidzę wywodów bez puenty. Urgh... jeśli opowiadamy coś co nie ma puenty, to można się poważnie zastanowić czy jest sens mówić cokolwiek, bo jeśli puenty zbraknie, to co odbiorca ma zrobić z przekazanymi mu informacjami... ano właśnie... nie wiadomo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)