wtorek, 6 listopada 2012

"Moje myślenie jest dość subiektywne"

Co dają ludziom studia? Po co w ogóle iść na studia? Niektórzy raczej nie powinni, bo ewidentnie nie ma to większego sensu.

Można pomyśleć, że nawet jeśli studia nie są naszym wyborem, ze względu na perspektywę przyszłej pracy, to chociaż stawiamy sobie na nich za cel poszerzenie naszych horyzontów myślowych.
Ok. Co jednak z tymi ludźmi, którzy ewidentnie mają problem z horyzontami. Otóż tacy ludzie dostają nowy zasób słów, cały słownik. I równoważą to z inteligencją. Myślą, że są światli, objawieni czy co tam jeszcze. I potem piszę w toalecie, że smród jest immanentną cechą kibla. Albo w odpowiedzi na postawione na drzwiach pytanie "Is this real life" odpowiadają:

"or us projection in us minds
projection different reality
in understandly for us frames"

Wiem o co chodziło autorowi tych słów, ale co z tego, skoro posługuje się on językiem, którego zasad ewidentnie nie opanował, do mówienia o rzeczach, o których nie ma nic ciekawego do powiedzenia.

Poza tym nasuwają mi się wątpliwości co do sensu studiowania, kiedy siedząc przy stoliku, słyszę rozmowę dziewczyn ze stolika obok, przechodzącą od seksu do stwierdzenia "Moje myślenie jest dość subiektywne". Naprawdę? NAPRAWDĘ?! Szkoda słów...

sobota, 3 listopada 2012

Dobry stan

Lubimy to robić - rozpierdalać świat wokół siebie.
Lubimy niszczyć, burzyć, czy choćby tłuc i nie bardzo obchodzą nas konsekwencje. Fajnie by było, gdyby ich nie było... niewidzialne pieniądze.

Lubimy też tworzyć, ale jest to o wiele trudniejsze. Zajmuje więcej czasu. Ale daje też więcej satysfakcji. Destrukcja to chwilowa przyjemność. Dzieło... to coś znacznie więcej.

Ciekawe z czego to wynika. Ta radość z burzenia. To "wow" kiedy coś się spektakularnie niszczy. Zawala. Burzy. Rozlatuje na kawałki. Z ludzkiej skłonności do auto(i nie tylko) destrukcji?

Co sprowadza mnie do najważniejszego pytania...

...czy ja się dzisiaj wyspałem?

czwartek, 1 listopada 2012

Powrócony

Oto jestem, w miejscu, z którego pochodzę.
I chodź otoczenie się zmieniło, to mam wrażenie jakbym nigdzie nie wyjeżdżał.
Mam co prawda swój pokój, ale tak jak w Poznaniu, śmieci zaczynają tworzyć piramidę, czekając na łaskawe wyrzucenie.
Żeby zjeść, muszę najpierw umyć patelnię, która stoi gdzieś brudna.
I chodź wiem, że tak powinno być, to nie tego oczekiwałbym od domu.
To pewnie naiwne i wciąż mocno dziecinne, ale myślałbym, że będą mnie witać jak syna marnotrawnego. Jak to zrobili przyjaciele. Wielki krzyk, papieros wysunięty w moją stronę, ogień.

Skoro nawet rozmowy w drugim pokoju są takie same jak w akademiku (a raczej w akademiku, takie jak tutaj... "Tak kochanie", "Oczywiście", "Ja też cię kocham" [nie byłoby to takie nieznośne, gdyby nie ton zakochanego dwunastolatka]), to zastanawiam się... czy naprawdę jest po co wracać?