W końcu odkryłem dlaczego tak lubię filmy Woody'ego Allena (mam nadzieję, że poprawnie robię odmieniając jego "imię"... wszyscy wszędzie mówią i piszą "Woody Allena" przecież to tak jakby mówili "blog Paweł Panfila"). Lubię ja za stałe punkty odniesienia. Wszyscy bohaterowie w wykreowanym przez niego świecie są inteligentni, oczytani (chyba, że mają nie być, wtedy oczywiście nie są), chodzi o to, że bohater filmu Allena może podejść do przypadkowej osoby na ulicy i będzie mógł z nią rozmawiać o Hemingwayu, Picassie czy o Cole'u Porterze.
A my? Jak powiedział Kurt Vonnegut "Obecnie żaden temat rozmowy nie żyje dłużej niż robaczek świętojański". Prawda to. Bo o czym mamy rozmawiać? O tym, że Katarzyna Skrzynecka będzie rodzić dziecko, a zaraz po urodzeniu przeprowadzą z nim wywiad, bo już teraz jej ciąża jest na kilku okładkach? O nowej piosence Jennifer Lopez, albo o tyłku Kim Kardashian? Nie porozmawiamy sobie o filmach Tarantino, nie porozmawiamy sobie o dokonaniach Metallici czy o twórczości Kurta Vonneguta, bo nie mamy jednakowego poziomu wiedzy. Ktoś się zdziwi, że po wpisaniu "Robert P" w wyszukiwarkę na YouTube wyskoczy Robert Pattinson, a nie Robert Plant, ale hej, niektórzy nie wiedzą kim jest Robert Plant! Sam nie wiedziałem kiedy to usłyszałem, ale mam dobre układy z wujkiem Google i mi szybko powiedział. (wokalista Led Zeppelin)
I nie chodzi mi o to, żebyśmy ujednolicili nasze zainteresowania, bo to by było głupie. Uważam, że nie ma sensu interesowanie się robaczkami świętojańskimi, kiedy tak przyjemna może być rozmowa o "Roku 1984" Orwella, bo wszyscy w danym gronie go przeczytali. Warto czytać drogie koleżanki i drodzy koledzy... przynajmniej nieznajomi nie będą się z was śmiali kiedy spytacie na głos "Jak się pisze "tramwaj"?".