niedziela, 27 lutego 2011

Jest coś takiego doborze naturalnym, że możemy mu przypisać zachowania pozornie z nim niezwiązane.

Przykład:
Dlaczego Stargadzianie podpieprzają ci frytki na obiadokolacji? Dlaczego na ich stole jest 6 misek z frytkami, podczas gdy na niektórych nie ma żadnej? A no to pewnie dlatego, że przetrwają najsilniejsi.
Jeśli nic nie robisz w kierunku pozyskania frytek, czyli np. nie robisz wyprawy do kuchni w celu ich zdobycia, tylko siedzisz przy stole i czekasz aż pojawią się one w jakiś cudowny sposób, to się nie dziw, że ich nie ma. Jasne, w związku z tym, że zapłaciłeś za wyjazd tyle samo co inni i spełniasz te same wymogi, to na twoim stole POWINNY pojawić się frytki. Tak byłoby sprawiedliwie. Tylko, że świat nie jest sprawiedliwy. Możesz uznać, że bitwa o frytki to jakiś banał, tyle że zauważ, że sprawiedliwości nie ma już na poziomie banału! A co będzie dalej? Tylko gorzej. Jak dasz sobie podpieprzyć frytki, to możliwe, że dasz sobie też podpieprzyć dobrą ofertę pracy, dom, klienta, kobietę, można tak wyliczać i wyliczać.
Nie mówię, że pochwalam egoistyczne podejście do świata i dbanie o swoją dupę, ewentualnie również o dupę współplemieńców. Nie. Nie pochwalam, to prymitywne. Ale rozumiem ten mechanizm. Tak działa dobór naturalny. Zrozum to, zacznij walczyć, albo zgiń. W niektórych kwestiach nasze zachowania są tak samo prymitywne, jak u naszych praprzodków. Jedyna różnica jest może taka, że u nas jest może więcej finezji, albo są to bardziej przemyślane akcje. Coś w ten deseń chyba.


Tak sobie jesteś tym nastolatkiem. Korzystasz sobie z życia. Chodzisz do szkoły. Nie masz zobowiązań (w większości). Bla-bla-bla.

A potem?

Wszyscy dookoła ciebie chcą ci uświadomić, że musisz zadbać o solidny fundament życia. Znajdź pracę. Mieszkanie. Wypracuj jakiś poziom i się go trzymaj. Ciesz się póki jesteś nastolatkiem, bo to najlepszy okres w życiu, ale myśl już o przyszłości, bo potem będzie ciężko. Nie masz się co cieszyć, że skończyłeś 18 lat. ZUS już cię namierza.

Życie nie ma sensu. Rodzimy się, rozmnażamy, umieramy. Naprawdę chcecie, żeby wasze życie tak wyglądało? Pracuj, pracuj, zarabiaj na utrzymanie, na przeżycie, zrób sobie dzieci, zarabiaj na ich utrzymanie, potem umrzyj i niech one zaczną zarabiać na swoje utrzymanie i tak w kółko. Do dupy takie życie. Oczywiście trybiki w wielkiej maszynie są potrzebne, ale ja mam większe aspiracje. Chciałbym być np. taką dźwignią, która porusza trybikami. To by była fucha... pewnie słabo płatna, ale ileż z niej satysfakcji...

czwartek, 17 lutego 2011

Niekoniecznie hedonizm

"Żądza wiedzy wspólna wszystkim ludziom, jest chorobą,
której nie można uleczyć, ponieważ ciekawość wzrasta wraz z wiedzą"

~Kartezjusz

"Niewiedza to błogosławieństwo"

~Cypher (Matrix)

Jeżeli nie chce ci się czytać pierdolenia, to lepiej wyjdź, bo nie będzie żadnego streszczenia.
Sorry.

W obu powyższych cytatach jest jakaś prawda.
Wychodząc z założenia, że życie ludzkie jest bezsensu, co na dzień dzisiejszy jest chyba najbardziej prawdopodobną opcją, można dojść do wniosku, że jedynym celem człowieka na ziemi jest zapewnienie sobie szczęścia. A także zapewnienia szczęścia innym, ale uszczęśliwianie innych daje nam również satysfakcję, którą możemy utożsamiać ze szczęściem, więc wychodzi na to, że chodzi o szczęście nasze - tylko.
Czy może inaczej. Może "spełnienie" będzie lepszym słowem niż "szczęście". W każdym razie. Chodzi o to, żeby czuć się dobrze, więc mocno skracając nieważne czy jesteś lumpem z bramy czy profesorem nauk ścisłych, rób co chcesz, bylebyś był szczęśliwy.
Zgodnie z taką myślą wszelkie stwierdzenia o tym, że ktoś "marnuje czas" są nieuzasadnione o ile obiekt, o którym mowa nie ma sobie nic do zarzucenia, ani jego działania nie przynoszą szkody innym. Bo warto też zauważyć, że takie na przykład prawo w dużym uproszczeniu chroni twoje szczęście.
Ktoś spalił ci dom, który budowałeś 5 lat? Jesteś bardzo nieszczęśliwy, niech płaci!
Ktoś zabił ci mamę? Lubiłeś ją, nie będziesz miał z kim pogadać, jesteś nieszczęśliwy (nie wspominając o tym jak bardzo nieszczęśliwa z faktu, że nic nie może już zrobić byłaby mama), niech płaci!

Teraz pytanie. Skąd biorą się nieporozumienia i takie konflikty w kwestii poglądów na "marnowanie czasu". Ano stąd, że różnym ludziom różne rzeczy przynoszą... spełnienie?
Dla jednego (np. dla mnie) będzie to myślenie, poznawanie poglądów innych ludzi, poszerzanie horyzontów myślowych. Inny spełni się grając na kompie. Tylko no właśnie... no właśnie i teraz możliwe, że wkraczam na teren tego konfliktu wynikającego z tego, że mam taki, a nie inny pogląd na tę sprawę. Nie jarają mnie gry. Owszem, są przyjemne, ale granica między życiem, a grą bardzo łatwo się zaciera. Teraz rozumiem te wypowiedzi "Zabił, bo myślał, że to gra" itp. Samo w sobie, stwierdzenie jest głupie. Ale, jeśli jesteś w szkole. Jest godzina 13, za godzinę kończysz lekcje i myślisz o tym, że jak wrócisz i zjesz obiad to wybudujesz taką kozacką wieżę np. w MineCrafcie - BIP! - coś jest nie tak. Tak samo jeśli czekasz na następny dzień, próbując zasnąć, bo właśnie wpadłeś na to w jaki sposób przeskoczyć te zabijające cię kolce w Prince of Persia. Jeszcze gorzej jeśli nie czekasz na następny dzień, tylko wstajesz i sprawdzasz swój pomysł od razu.
Gry dostarczając ci rozrywki tworząc pewną iluzję. Iluzję świata, sytuacji i bohatera, w którego się wcielasz. Dają ci cel. Prosty, trudny - nieistotne. Istotny jest fakt, że w życiu, które generalnie pozbawione jest sensu, masz sens, dla którego warto poświęcić życie (wirtualne). Jeśli w twoim życiu brak jest jakiegoś lepszego celu, a w tym wieku to bardzo popularne, to gry są zajebiście wciągające. Stwarzają złudzenie, że robisz coś, tak naprawdę nie robiąc nic. Życie toczy się na dwóch poziomach. Jeden to ten, w którym zmierzasz do świątyni Złego Demona, żeby skopać mu dupę i ocalić świat, a drugi to ten, w którym siedzisz przed kompem od rana do wieczora.
Nic nie produkujesz. Nie tworzysz, chyba nawet nie odtwarzasz. (Granie czyichś piosenek na gitarze to przykład odtwarzania, nie tak kozackie jak wymyślanie własnych riffów, ale swoimi palcami wydobywasz dźwięk z drewnianego pudła, więc jesteś koksem... mniejszym, ale ciągle.) Grając... konsumujesz czyjś twór. Kiedy skończysz jakąś grę, niekoniecznie wiesz więcej (ew. pojedyncze nowe słowa), nie masz w głowie jakiegoś tworu, z którego możesz być dumny (jak przy tworzeniu piosenki chociażby) i wyglądasz ciągle tak samo jeśli nie gorzej (bo np. zaniedbałeś dokarmianie się wykonując questy na Mainie czy gdziekolwiek indziej), a co chyba najgorsze... nie masz nowych doświadczeń, którymi mógłbyś się podzielić z innymi ludźmi.
Pójdziesz gdzieś z kimś - masz o czym rozmawiać.
Przeczytasz książkę - masz o czym rozmawiać.
Przesłuchasz płytę - masz o czym rozmawiać.
Obejrzysz film - masz o czym rozmawiać.
Przejdziesz grę - bardzo chciałbym napisać, że "masz o czym rozmawiać", ale czasy gdy byłeś koksem grając w gry skończyły się wraz z ukończeniem szkoły podstawowej.

Wybaczcie mi, jeśli zniszczyłem czyjś piękny obraz świata, bardzo chciałem to zrobić. Sam mam problem z konstruktywnym wykorzystaniem czasu, ale mam tego świadomość i ta świadomość trochę mnie boli. Z jednej strony. Dobrze nie widzieć problemu. Dobrze żyć w nieświadomości. Z drugiej jednak strony mając świadomość i czując się źle z powodu swoich zachowań, tworzy się szansa na to, że tak skoryguje się swoją drogę by w końcu osiągnąć i utrzymać swoje szczęście.

Wpis ma sporo luk, ale o to chodziło. Liczę na dyskusję, która je zapełni.

niedziela, 13 lutego 2011

Czy też was irytuje...

kiedy ludzie nie mający wiedzy z danej dziedziny wypowiadają się o niej?

Weźmy taki PAS
Przedstawienie pierwszych klas gimnazjum i liceum i co się pojawia? Prospołeczne przesłanie "narkotyki i alkohol są złe". A pijacy są przedstawieni... bardzo skrajnie.
Fajnie, fajnie, tylko... wolałbym, żeby takie hasła głosili byli narkomani i alkoholicy, albo chociaż ludzie mający z takim środowiskiem do czynienia. Wolontariusze różnego rodzaju itp.
I co? Bądźmy politycznie poprawni, bo tak się podoba pani dyrektor? Z całym szacunkiem dla pani dyrektor, ale kto to kupi? Nie kupi tego nawet inna osoba, która nie miała z tym styczności, bo jakoś nie wierzę, że 13 latkowie już mieli jakieś doświadczenia tego typu. Chociaż kto wie. Dzisiejsza młodzież potrafi zaskakiwać. Nie musisz znać czegoś z doświadczenia, żeby zauważyć, że zostało to przejaskrawione, albo zdeformowane w jakiś inny sposób.

Inny przykład.
Księża mówiący w kościele o problemach współczesnych małżeństw. Mamy tu w sumie taką sytuację, jak przy wolontariuszach w poprzednim przykładzie tyle, że zwracam uwagę, że to była najgorsza opcja do wybrania z tych pozytywnych.
Ksiądz siedzi w konfesjonale. Słucha wewnętrznych rozterek małżonków. Być może są to rzeczy, o których oni sobie nie mówią. Może odchodzą od konfesjonałów i udają, że wszystko jest w porządku kochanie. Tyle, że ksiądz słyszy tylko efekt. Nie wie co przeżywa taki małżonek w środku. Nie wie czym spowodowane są takie, a nie inne decyzje. Słabe to. To w sumie jeszcze słabszy kontakt niż wolontariusz. Bo wolontariusz widzi efekty, obserwuje zachowania, a ksiądz wie tyle ile chce mu powiedzieć spowiadający się.

Podsumowanie.
Ani, sprawiające wrażenie grzecznych, dzieci. Ani ksiądz katolicki, który nie ma żony i nie wie jak to jest (niektórzy nawet zostawili swoje dziewczyny, żeby iść do seminarium - ci to muszą mieć ogromną wiedzę o relacjach damsko-męskich). Ani nikt inny kto nie ma wiedzy z jakiejś dziedziny, a się o niej wypowiada. Nie przekonują mnie, do słuchania swoich rad.

Dlatego chciałbym spotkać jakiegoś człowieka, któremu udało się w życiu, który jakoś się wybił, chociaż żadne warunki rodzinno-społeczne na to nie wskazywały. Chciałbym, żeby powiedział "Dobrze czynisz młodzieńcze, to właściwa droga do sukcesu". Ale pewnie nie spotkam takiego... i dlatego jeśli mi się uda, to sam będę łaził i mówił tak młodym ludziom :D

Got sobie poszedł... ale nie uciekł daleko. Możecie go dorwać na
http://gotflakes.blogspot.com/

Enjoy!

czwartek, 10 lutego 2011

Coś we mnie siedzi, a ja nie mogę tego chwycić i wyciągnąć na światło dzienne.
Strasznie irytujące. Produkuję się na tym blogu, ale to daje ulgę tylko na chwile.

Coś tam siedzi i się szamocze. I rośnie. Mam nadzieję, że w pewnym momencie urośnie do takich rozmiarów, że będę mógł to chwycić, obejrzeć i nazwać. A jak nie, to czeka mnie bardzo długi okres dyskomfortu wewnętrznego.

Nabijam wyświetlenia... DZIFFKO!

o ja jebe xD
Słoń nadepnął na trąbę
kickflip <3

Nie wiecie o co chodzi? Ja też nie. Ale tworzy klimat nie?
...nie

Życie raczej nie ma większego celu, a Bóg prawdopodobnie nie istnieje. <- taki wstęp

Jesteśmy sobie. My nastolatkowie ze Szczecina. Ci którzy myślą dobrze o sobie uważają się za wyjątkowych/specyficznych/tak bardzo różnych od innych. Ci którzy myślą o sobie źle, również uważają, że ich smutek czyni ich wyjątkowymi i że w jakiś sposób, mimo że są gorsi, to lepsi od innych w ten swój własny sposób. Ci którzy nic o sobie nie myślą, nie porównują się z innymi, prawdopodobnie w ogóle nie myślą, albo są bogami. Jeśli to drugie, to znaczy, że Bóg istnieje, a to znaczy, że cały ten wywód mogę sobie w dupę wsadzić. Cynicznie postawię jednak na ludzką głupotę i będę kontynuował.
Na świecie jest około 6,8 mld ludzi. Przyjmijmy, że niemyślącą część stanowią około 2 mld. Są to: a) dzieci, które mają inne problemy na głowie jak np. znalezienie odpowiedzi na pytanie "Kto mi podpierdolił smoczek?!"
b) idioci, którzy zostali wymienieni jako drudzy, żeby nie obrażać dzieci.

Naprawdę myślisz, że jesteś wyjątkowy/a?
A zdajesz sobie sprawę, że jest gdzieś 5 mld innych osób, które myślą tak samo?
"Jak wszyscy są super, to nikt nie jest" <- Iniemamocni pijacz!

Jak ktoś będzie próbował odszczekać argumentem "A ty pewnie myślisz, że jesteś wyjątkowy co?". To co ja myślę masz tu napisane. Zastanów się nad tym i pomyśl, czy faktycznie nie ma takiej możliwości, że jesteśmy w zasadzie tak samo ciekawi, jak ciekawy jest ostatni komar, który wyssał nam krew. Swoją drogą... jesteśmy z nim spokrewnieni... hehe... nie.


Inna sprawa. Temat poruszony dzisiaj na biologii. "Dlaczego w świeckiej szkole uczy się dwóch przeciwstawnych teorii?". Chodzi tu o kreacjonizm i ewolucjonizm. Religia i biologia.
Fakty są takie, że Kościół nie neguje teorii ewolucji. Na lekcjach religii uczy się, że naukowe wytłumaczenia wcale nie podważają istnienia Boga. Ona tylko dowodzą jego mocy. Bo skoro jest możliwe rozstąpienie się morza, ale taka akcja zdarza się raz na ileś tam czegoś tam... to znaczy, że Bóg jest koksem, skoro potrafi akurat wybrać ten moment na rozkazanie Mojżeszowi uderzenia laską w wodę.
Tylko po co Bóg, skoro są naukowe wyjaśnienia? I wcale nie kupuję tego, że to po to, żeby mieć wiedzę, żeby móc wybrać swoją wersję. Nauka daje ci odpowiedzi na pytania dotyczące świata wokół ciebie. Pytasz na przykład: "Dlaczego nie latam, tylko chodzę po lądzie". Jedna odpowiedź mogłaby brzmieć: "Bo Bóg jest pod ziemią i przyciąga twoje stopy do podłoża". Nauka mówi o grawitacji. "No tak, bo Bóg używa grawitacji, żeby przyciągnąć twoje stopy do podłoża". WTF?!
Generalnie religii powinni uczyć w kościołach i powinna być to sprawa opcjonalna czy chcę się jej uczyć czy nie. A na wcześniejszych niż gimnazjum stopniach edukacji dzieci nie podejmują takich decyzji same. To rodzice to robią. Giertych ustanowił religię przedmiotem liczącym się do średniej. Giertych... religia... widzicie jakąś zależność?

Pozwólcie, że nie będzie jakiegoś wyraźnego zakończenia. Liczę na INTELIGENTNE komentarze. I chuj mnie obchodzi czy uważasz ten wywód za warty twojej odpowiedzi. Jak nie chce ci się tracić na mnie czasu, to go na mnie nie trać. Jak nie chce ci się powtarzać historii, to jej nie powtarzaj, ale czy kurwa musisz o tym wspominać?! -.-
No chyba, że ma ci to pomóc w nierobieniu tego o czym mówisz. To wtedy tak, tak, sam tak robię. "Nudzę się, marnuję czas przed kompem... poszedłbym poczytać... idę" - i idę! I tak kurwa trzeba!

Hekima yako szmaty!

poniedziałek, 7 lutego 2011

emo-mode włączonony

I tak wchodzisz na te blogi.

I tak patrzysz co ludzie ciekawego mają do powiedzenia. I chcesz poznać ich przemyślenia.

I wiesz co się okazuje? Że nie wykraczają poza otaczającą ich przyziemność... jak Laura w "Kordianie" i Żona w "Nie - Boskiej Komedii". Nie tylko ja mam takie problemy.

To znak, żeby zostać poetą...
Przemawia przeze mnie pesymizm.
Rozglądam się i próbuję znaleźć dziewczynę, z którą można porozmawiać.
I nie ma. Wielka pustka... taka ciemna dolina, tylko, że nie ma pasterza, który by cię przeprowadził.
Radź sobie sam madafako.

A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że dziewczyny, z którymi naprawdę chciałbyś pogadać, to też takie, na które chciałbyś patrzeć, bo to jedne z ładniejszych jakie widziałeś.

I pech w tym, że są już zajęte, a ja "widocznie jestem tak aseksualny".

o... k.urwa...